"Inni ludzie" mają w sobie coś ze "Ślepnąc od świateł" Oceniamy adaptację książki Doroty Masłowskiej
"Inni ludzie" to adaptacja książki Doroty Masłowskiej. Debiutująca za kamerą pełnego metrażu Aleksandra Terpińska nie miała więc łatwego zadania. W końcu proza pisarki charakteryzuje się specyficznym językiem. Dlatego reżyserka postanowiła go nie zmieniać i zaserwowała nam 100-minutowy teledysk rapowy. Jak wyszło? Dowiecie się z naszej recenzji.
OCENA
Aleksandra Terpińska stanęła przed nie lada wyzwaniem. Postanowiła bowiem przedstawić nam cały warszawski ekosystem w jednym filmie. W "Innych ludziach" obdrapane M3 przeciwstawiane są apartamentom w nowoczesnych wieżowcach. Brudne klatki schodowe korespondują ze starymi tramwajami miejskimi, a kupione z salonu Volvo z oślepiająco białymi Air Maxami. Ten świat jest równomiernie rozgospodarowany na ludzi z marginesu, klasę pracującą i osoby z wyższych sfer. Wszyscy oni rapują o "trudnych sprawach, sprawach niełatwych i sprawach ciężkich".
W mniejszym bądź większym stopniu możemy o nich posłuchać za sprawą losów drobnego dealera Kamila, który ledwo wiąże koniec z końcem i przeżywa jeden zły dzień za drugim. Stałej pracy nie posiada i nie szuka, bo nagrywa płytę rapową. Zawsze jednak ma coś lepszego do roboty niż spotkanie się z kumplem od beatów. Snuje się po mieście, zastanawiając się, czy stać go na bilet tramwajowy. Podczas kradzieży w Rossmanie podrywa Anetę, ale nie ma problemu z wybraniem się na seksualną schadzkę z zamężną Iwoną. Matka ciągle suszy mu głowę, aby złożył choinkę, ale on nigdy nie ma na to czasu. Musi gdzieś wyjść, spotkać się z kumplami, zawieźć dragi do klienta, albo kogoś odwiedzić. Dzięki jego działaniom Terpińska pozwala nam zwiedzać kolejne zakamarki stolicy i poznawać następne osobliwości, nie wprowadzając do swojej opowieści niezdarnego chaosu.
Inni ludzie - recenzja filmu na podstawie książki Doroty Masłowskiej
Już na samym początku twórcy ostrzegają nas, że film podejmuje kontrowersyjne tematy. Nie będzie łatwy w odbiorze dla ofiar homofobii, rasizmu, body shamingu i wszelkich innych fobii, izmów i shamingów. Klaustrofobię leczy się tu przebywaniem w zamkniętych przestrzeniach, zdrada męża jest wyszydzana podczas wywiadówki z udziałem księdza, a ojciec wygłasza anorektycznej córce wykład o typie kobiecych ciałach, w jakich gustują mężczyźni. Narracja złożona jest z podobnych epizodów, którymi Terpińska z ironicznym wydźwiękiem przedstawia wszystkie kręgi polskiego piekiełka.
To nie jest "Tokyo Tribe", gdzie forma j-rapowego teledysku jest przejawem co najwyżej artystycznej ekstrawagancji. Terpińska co chwilę pozwala narracji rozjechać się, aby zaraz językiem polskich blokowisk i skocznych beatów ją zrytmizować i połączyć w spójną całość. Dzięki temu wszystkie podejmowane przez nią tematy wybrzmiewają na ekranie z pełną mocą. Bohaterowie nawijają o swej przeszłości, emocjach i przeżyciach w trakcie pracy, jazdy samochodem, a nawet seksu. Gdzieś między nimi krąży Jezus w koronie cierniowej i czapce z daszkiem, który zawsze jest gotowy zaserwować mniej lub bardziej kąśliwy komentarz do przedstawianych wydarzeń.
Chociaż forma teledysku rapowego bywa uciążliwa i potrafi przytłoczyć widza, to i tak trzeba przyznać, że dzięki niej proza Doroty Masłowskiej wybrzmiewa z ekranu o wiele lepiej, niż miało to miejsce w przypadku "Wojny polsko-ruskiej". Reżyserka nie ucieka w artystyczne fantasmagorie, tylko wprost mówi, co ma nam powiedzieć. Jej język jest dokładnie taki jaki powinien być - ostry, uliczny, niedbały i łamany, ale dokładnie przemyślany. Zgodnie z intencjami autorki oryginału Terpińska krytykuje mentalność współczesnych Polaków, pokazuje ich zamknięcie na tytułowych "Innych ludzi" i uderza w nasz konsumpcyjny tryb życia, każąc bohaterom rapować o zakupach w Biedronce i robić sobie selfie w otoczeniu nowych butów. To film mocno zakorzeniony w otaczającej nas rzeczywistości. Może nawet aż za bardzo.
Inni ludzie - czy warto obejrzeć adaptację książki Doroty Masłowskiej?
"Inni ludzie" mają w sobie coś ze "Ślepnąc od świateł". To opowieść w takim samym stopniu komiczna, co tragiczna. Ironiczna i poważna zarazem. Przegięta, ale stonowana. Tam, gdzie Krzysztof Skonieczny przepisywał prozę Jakuba Żulczyka na język filmu, Terpińska wybiera jednak prostą ekranową transkrypcję. Twórcy z uporem maniaka trzymają się pierwowzoru. Bohaterowie przemawiają dokładnie tymi samymi zdaniami, co w książce, a reżyserka maluje pejzaż Warszawy z dokumentalnym zacięciem. Brakuje tu jakiegoś wizualnego szaleństwa. Ekstrawagancją można oczy nacieszyć, kiedy pokazuje gejowski romans na siłowni, ale to w zasadzie tyle. Eksces formalny nie przystaje do tego, co widzimy na ekranie. W samych kadrach wieje bowiem nudą, a pokazywany nam świat porywa o wiele mniej niż rap wydobywający się z głośników.
Nie jest jednak tak, że to drobne wypadnięcie z beatu dyskredytuje cały film. "Inni ludzie" to pełnometrażowy debiut reżyserski tyleż odważny, co oryginalny. Terpińska uderza we właściwe tony i robi to z wdziękiem, którego mogą jej pozazdrościć o wiele bardziej doświadczeni koledzy po fachu. Nie ma tutaj fałszu. Z produkcji bije szczerość równie ujmująca, co bezkompromisowa. Z tego właśnie względu po wyjściu z kina samemu chce się nawijać rymowanymi wersami.
"Innych ludzi" posłuchacie w kinach.
*Zdj. główne: Anna Włoch/Warner Bros.