Nie da się ukryć, że „Przyjaciele” to serial kultowy, ale nie rozumiem fanów, którzy cieszą się z jego powrotu do streamingu – tym razem można go oglądać w HBO GO. Choć bawiłem się podczas seansu świetnie, to nie widzę powodu, by poświęcać mu czas ponownie.
Ominął mnie fenomen „Przyjaciół”, gdy ci lecieli po raz pierwszy w telewizji. Zdecydowałem się jednak niedawno nadrobić ten jeden z najdłużej emitowanych sitcomów w historii – chociażby po to, by wreszcie zacząć łapać memy. Uznałem też, że skoro prawa do emisji kosztowały amerykański serwis streamingowy Netflix bagatela 100 mln dol. rocznie, to już najwyższa pora sprawdzić, o co jest tyle szumu.
Oglądanie „Przyjaciół” w drugiej dekadzie XX w. było niczym rzut oka do kapsuły czasu podczas wizyty w skansenie.
Zdaję sobie przy tym sprawę, że „Friends” nie było kręcone z myślą o mnie, bo w czasie pierwotnej emisji przypadającej na lata 1994-2004 byłem zbyt młody, by identyfikować się z bohaterami sitcomu. Z kolei teraz, gdy jestem wreszcie w stanie zrozumieć ich problemy i troski, żyję w… zupełnie innym świecie.
„Przyjaciele” są taką kroniką ostatniego pokolenia wkraczającego w dorosłość analogowo.
Oczywiście fakt, że serial jest niczym relikt minionej epoki, nie przeszkadzał mi się przednio bawić. Potrafiłem zarówno śmiać się do łez z naiwności Joeya i odpałów Phoebe, jak i wkurzać na operę mydlaną z udziałem Rossa z Rachel. Jednocześnie wzruszałem się relacją Chandlera z Moniką (gdzie ta ostatnia jest memu sercu najbliższa, z chęcią wybrałbym ją sobie na moje spirit animal).
Nie potrafię natomiast znaleźć żadnego racjonalnego powodu, by zasiąść do oglądania „Friends” ponownie.
Przyjmuję do wiadomości, że prawa do emisji serialu kosztowały Netfliksa krocie, a i tak dla nabywcy mógł to być dobry interes, ale nie jestem w stanie objąć rozumem, dlaczego fanom aż tak bardzo zależy na dostępie do tego serialu. Dla mnie seans „Przyjaciełów” byli przyjemną przygodą, ale właśnie „na jeden raz”. I tak poświęciłem tej produkcji aż 121 (!) godzin swojego życia.
Mam też wrażenie, że nad tym, iż Netflix stracił prawa do wyświetlania „Przyjaciół” – i to na kilka miesięcy, zanim przejęło je polskie HBO GO – najbardziej lamentowali (oczywiście prócz ludzi będących w połowie binge’owania) ci widzowie, którzy i tak znają serial na pamięć. Sam wolałbym obejrzeć jakiś inny serial, którego nigdy nie miałem okazji oglądać, niż wracać do „Friends”.
Nawet najlepsze dowcipy opowiadane zbyt wiele razy, zbyt często, tracą moc, zwłaszcza gdy w grę wchodzi różnica pokoleń.
Nie uważam przy tym, by Rossowi, Rachel, Monice, Chandlerowi, Joeyowi oraz Phoebe było bliżej do pokolenia moich rodziców niż do mojego. Stoją po prostu tak jakby w rozkroku pomiędzy tym moim, mocno zdigitalizowanym światem, a tym będącym udziałem mojego taty i mojej mamy. Ciekaw jednak jestem, jak ci sami bohaterowie odnaleźliby się w erze świetności Facebooka, Amazona i Tindera.
Zdecydowanie bardziej bym się ucieszył, gdyby wyczekiwane przez fanów „Friends: Reunion” zaprezentowało nam dalsze losy bohaterów. Niestety odcinek specjalny „Przyjaciół” będzie kolażem wywiadów z obsadą. Może to zabrzmi to brutalnie, ale tak jak z postaciami, które gościły w moim domu przez kilka tygodni niemal codziennie niemal codziennie się zżyłem, tak z odgrywającymi ich aktorami już nie.
Tym, co robią dzisiaj Jennifer Aniston i spółka, nie jestem w ogóle zainteresowany.
W zasadzie szanuje Warner Bros. i HBO Max za to, że potrafili oprzeć się pokusie dopisania kolejnego rozdziału tej historii, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że i tak chcą wycisnąć fanów „Friends” jak cytrynki. Osoby, które dorastały obok tej barwnej grupy mieszkańców Nowego Jorku, a pomiędzy sezonami śledziły poczynania aktorów poza ekranem, „Friends: Reunion” ucieszy niezależnie od zawartości.
Egoistycznie rzecz biorąc, wolałbym z kolei, gdyby twórcy skupili się nad czymś zupełnie nowym, zamiast odgrzewać kotleta. Ja wiem, ja wiem: najlepsze są te piosenki, które już znamy, a lepiej już było, ale i tak z ogromną chęcią obejrzałbym teraz reboot „Friends”. I to najlepiej taki z nieco bardziej zróżnicowaną obsadą niż w (i tak progresywnym jak na swoje czasy!) oryginale.
Zdaję sobie przy tym wszystkim sprawę, że „Friends” ma fanów, którzy są gotowi oglądać ten sitcom w kółko, dlatego przypominam, iż „Przyjaciele” trafili właśnie na platformę HBO GO.
Więcej Niepopularnych opinii:
- Binge’owanie Netfliksa jest do kitu, wolę odcinki co tydzień!
- Jeśli nadal zwracasz się do Elliota Page’a per Ellen, jesteś zwykłym dzbanem
- Szczepionka na koronawirusa wejściówką na koncert? To może być dla nas ratunek
- Jeśli seriale, to tylko z lektorem
- Restauracje otwierają się pomimo zakazów. No to teraz tylko czekać na kina!
- Nie wadzi mi czarnoskóry Superman w nowym filmie. Znam go z komiksów