REKLAMA

"Tajna inwazja" jest dla Marvela tym, czym "Andor" dla "Star Wars". MCU wraca do korzeni - recenzja

Podobno w pociągu z Moskwy do Warszawy łatwiej spotkać kosmitę niż brodatego czarnoskórego faceta z jednym okiem, ale „Tajna inwazja” od Marvela zadaje kłam temu twierdzeniu - w praktyce jest to równie prawdopodobne. Nowy serial na podstawie komiksów o superbohaterach (ale bez superbohaterów!) przywraca MCU na właściwe tory. Nie spodziewałem się, że szpiegowski thriller od Disneya może być aż tak brutalny. I tak dobry.

tajna-inwazja-serial-marvel-disney-plus-nick-fury 1
REKLAMA

W poniższej recenzji dwóch pierwszych odcinków „Tajnej inwazji” unikam spoilerów.

REKLAMA

Fani filmu „Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz” wiele lat czekali na jego godną kontynuację i nie okazał się nią serial o Buckym Barnesie i Samie Wilsonie. Co prawda „The Falcon and the Winter Soldier” był pierwszym, jaki wyprodukowano w ramach MCU z myślą o usłudze Disney+, a na premierę robił niezłe wrażenie, ale dopiero „Tajna inwazja” niepokoi mój pajęczy zmysł w tym samym stopniu, co opowieść o infiltracji T.A.R.C.Z.Y. przez agentów H.Y.D.R.Y.

Czytaj też: „Kapitan Marvel” wprowadza do MCU rasę Skrull. Kim oni są? 

Znowu nie wiadomo, komu ufać, a drugie dna mają swoje drugie dna. Różnica jest jednak taka, że dziś przeciwnikiem naszych protagonistów nie są namacalni neonaziści, tylko zmiennokształtny wróg, który może podszyć się pod każdą i każdego. Do tego z nowym zagrożeniem muszą się teraz zmierzyć ludzie pozbawieni supermocy i wsparcia Avengersów (a serial bardzo zgrabnie wyjaśnia, dlaczego!). Tylko skąd się to zagrożenie w ogóle wzięło?

Skrulle wśród nas

„Tajna inwazja” to aktorska adaptacja serii komiksowej „Secret Invasion”, która opowiada o infiltrowaniu Ziemi przez zmiennokształtnych kosmitów nazywanych Skrullami. Ci pojawili się w ramach Marvel Cinematic Universe już dawno temu w filmie „Kapitan Marvel” osadzonym fabularnie w latach 90. ubiegłego wieku i okazali się… pokojowo nastawionymi sojusznikami mieszkańców naszej planety. Byli uchodźcami uciekającymi przed wojną, która zniszczyła ich ojczysty świat.

Wielu fanów zakładało, że wątek podmieniania wysoko postawionych ludzi na uśpionych agentów w MCU się tym samym nie pojawi, ale trzy dekady to przecież kupa czasu. Dorosło nowe pokolenie Skrulli, które (nie w pełni bez powodu…) się zradykalizowało i postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce. Organizują kolejne zamachy terrorystyczne, a zagrożenie eskaluje do tego poziomu, że na Ziemię wraca sam Nick Fury, który ostatnio sporo przebywał w kosmosie.

Swoją drogą „Tajna inwazja” mogłaby równie dobrze nosić tytuł „Nick Fury, agent T.A.R.C.Z.Y.”.

Nie ma wątpliwości, że to fenomenalny Samuel L. Jackson gra w „Tajnej inwazji” pierwsze skrzypce. Wieloletni przywódca T.A.R.C.Z.Y., który w MCU odpowiada za stworzenie formacji Avengers, stracił chęć do życia przeszedł kryzys egzystencjalny po Blipie i dosłownie uciekł z Ziemi. Nowe zagrożenie, za które słusznie czuje się odpowiedzialny, zmusiło go jednak do powrotu. Na szczęście tak jak Nick Fury jest w centrum fabuły, to nie jest on tutaj jedynym bohaterem z krwi i kości.

Wraz z Samuelem L. Jacksonem powrócił Ben Mendelsohn jako Talos, który cały czas wierzy w to, że ludzie i Skrulle mogą egzystować na tej samej planecie (podczas gdy Nick Fury słusznie zauważa, ludzie nie potrafią żyć obok innych ludzi…). Do tego w ramach MCU zadebiutowała Emilia Clarke jako skonfliktowana G’iah, a głównym antagonistą „Tajnej inwazji” został bezkompromisowy Gravik, którego portretuje niezwykle charyzmatyczny Kingsley Ben-Adir.

„Secret Invasion” przywraca wiarę w MCU

Czwarta faza Marvel Cinematic Universe dla wielu fanów była rozczarowaniem, bo lwia część produkcji nie była częścią większej metanarracji. „Tajna inwazja” z kolei wraca do korzeni MCU, bez którego nie miałaby racji bytu. Wreszcie czuć, że to nie jest osobna i zamknięta w bąblu opowiastka pełna pustych cameo, tylko część większej całości. Czuć, że stawki są wysokie, a potencjalne reperkusje mogą zmienić (lub zniszczyć!) świat, jaki znamy.

Jeśli miałbym porównać do czegoś „Secret Invasion”, to do „Andora”, czyli najlepszego dotychczasowego serialu w uniwersum „Star Wars”. Obie produkcje skupiają się na zakulisowych działaniach szpiegów oraz partyzanckiej walce, ale to bynajmniej nie jest prosta kalka. Akcenty są inaczej rozłożone, a do tego nie mamy do czynienia z prequelem, tylko z produkcją bodaj najdalej wysuniętą na osi fabularnej ze wszystkich dotychczasowych.

Zwiastun serialu „Tajna inwazja”

„Tajna inwazja” od pierwszej minuty sprawnie buduje klimat wszechogarniającej paranoi. Pełno tutaj ujęć składających hołd dla klasycznego kina szpiegowskiego i kadrów pokazujących najpierw cień człowieka (i to w kapeluszu!), zanim ta postać wejdzie do pomieszczenia. Spotkania z podwójnymi agentami, obserwowanie podejrzanych z oddali, wyścig z czasem przed wybuchem bomby, pościgi w ciasnych tunelach, podsłuchy, zwroty akcji - tego jest na pęczki.

REKLAMA

„Tajna inwazja” rozpocznie się 21 czerwca 2023 r.

To właśnie tego dnia do serwisu Disney+ wpadnie pierwszy z epizodów „Secret Invasion”. Kolejne odcinki będą dodawane do biblioteki usługi VOD co tydzień, a łącznie będzie ich sześć (a szkoda, bo nie obraziłbym się, gdyby było ich dwukrotnie więcej). Finał zaplanowano na 26 lipca 2023 r., a ja wprost nie mogę się doczekać dalszych rozdziałów tej historii, gdyż oba początkowe zostawiają widza z soczystymi cliffhangerami. Oraz apetytem na więcej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA