REKLAMA

„Ahsoka” już za nami. Jak wypadł powrót Dziedzica Imperium? Oceniamy finał

Serial o uczennicy Anakina Skywalkera właśnie się zakończył. Czy odcinkowa „Ahsoka” spełniła oczekiwania? Czy jest tu miejsce na kolejny sezon? I co dalej z tym całym Dziedzicem Imperium?

ahsoka serial star wars final gwiezdne wojny disney plus dziedzic imperium
REKLAMA

Disney po przejęciu praw do marki „Star Wars” zaczął z wysokiego C, ale szybko złapał zadyszkę. „Przebudzenie Mocy” było może i niezłym soft-rebootem serii (nadal osadzonym jednak w uniwersum wykreowanym przez George’a Lucasa), a spin-offy w postaci „Łotr 1” i „Han Solo” również zostały ciepło przyjęte (przy czym drugi z nich był niestety klapą finansową), ale „Ostatni Jedi” podzielił fandom na pół, a „Skywalker. Odrodzenie” rozczarowało niemal wszystkich.

REKLAMA

Sprawdź inne nasze teksty na temat sagi „Star Wars”:

Myszka Miki zobaczyła mierne noty, wróciła do deski kreślarskiej i postawiła wszystko na jedną kartę: seriale w Disney+. W dobie streamingowych wojen pokazano nam wiele różnych historii z odległej galaktyki: od Mandalorianina włóczącego się gdzieś po Zewnętrznych Rubieżach, przez spotkanie Obi-Wana z Darthem Vaderem, na Andorze przystępującym do Rebelii kończąc. „Ahsoka” okazała się z kolei czymś więcej, bo wywróciła to uniwersum do góry nogami.

Niestety potencjał tej drugiej galaktyki nie został w ogóle wykorzystany.

Po seansie ostatniego odcinka nadal nie rozumiem, czemu bohaterowie musieli trafić do innej galaktyki, skoro równie dobrze ta historia mogła rozgrywać się w Nieznanych Regionach tej pierwszej. Podróże w Nadprzestrzeni były tam równie, jeśli nie bardziej problematyczne, co podróż na Peridię i można tam znaleźć wiele ukrytych planet. Zamiast tego David Filoni postanowił postawić na głowie status quo, bo mamy teraz już dwie odległe galaktyki.

Jeszcze gdyby okazało się, że na miejscu na bohaterów czeka jakieś ogromne zagrożenie w postaci znanych z Legend niewidocznych w Mocy brutalnych kosmitów z gatunku Yuuzhan Vong, którzy chcieliby najechać Nową Republikę, lub jeśli zobaczylibyśmy tam inny pangalaktyczny rząd, to bym to jakoś przełknął. W praktyce jednak zobaczyliśmy jedną wymarłą planetę. Strasznie mnie to uwiera i tylko czas pokaże, czy kolejne projekty jakoś ten wątek rozwiną, czy pominą.

Do tego masa wątków nie doczekała się należytego rozwinięcia.

Co dalej z misją Baylana (zwłaszcza w kontekście śmierci Raya Stevensona)? Gdzie teraz pokaże się ponownie Shin? Czy uczennica Tano padnie w objęcia ciemnej strony Mocy? I jaki jest prawdziwy plan Thrawna, który nie wstąpił do Imperium jako neofita i zelota, tylko chciał zdobyć pozycję na dworze Palpatine’a, by zapewnić swojemu ludowi ochronę przed zagrożeniem w postaci Grysków? Na te i wiele innych pytań „Ahsoka” nie udziela odpowiedzi.

Mam ogromną nadzieję, że ta historia doczeka się należytego rozwinięcia w postaci kolejnego sezonu lub przynajmniej innego serialu - byle takiego, w którym nadal będą obecni Ahsoka, Sabine, Hera i Ezra (lub kilku, z których każdy skupi się na swoim bohaterze). Dostaliśmy tutaj MASĘ różnych pojedynków na (nie tylko) miecze świetlne, ale czekam na coś więcej niż odgrywanie przez aktorów tego, w jaki sposób swoimi zabawkami za dzieciaka bawił się David Filoni.

Szkoda jednak, że dostaliśmy tak mało „Ahsoki” w „Ahsoce”.

Zdaję sobie sprawę, że pokazywanie Rosario Dawson w kostiumie i makijażu jest trudniejsze i kosztowniejsze niż zwrócenie kamery na aktora grającego zwykłego człowieka, ale w toku sezonu byłem nieco rozczarowany tym, że odstawiano ją co rusz na boczny tor. Dostała tylko jeden odcinek poświęcony niemal tylko jej, ale… cały był jakąś bliżej nieokreśloną wizją Mocy, podczas której pojawiło się widmo Anakina Skywalkera, a Hayden Chistensen skradł niemal całe show.

Jakby tego było mało, w chwili, gdy zobaczyliśmy wreszcie tę drugą galaktykę, Ahsoka siedziała sobie w brzuchu kosmicznego wieloryba podróżującego w Nadprzestrzeni. Na wycieczkę po powierzchni planety Peridia udaliśmy się wpierw w towarzystwie Sabine Wren i to wraz z nią zobaczyliśmy podstarzałego Wielkiego Admirała Trawna oraz dorosłego Ezrę Bridgera. Tano dotarła na imprezę zdrowo spóźniona dopiero w przedostatnim epizodzie serialu nazwanego jej imieniem.

Na szczęście finał serialu „Ahsoka” to wszystko, przynajmniej po części, wynagrodził.

Tak jak w toku sezonu można było mówić z przekąsem, że jego tytuł jest takim streamingowym odpowiednikiem clickbaitu, a serial powinien być dystrybuowany jako piąty sezon animacji „Rebelianci” (tyle że z żywymi aktorami), tak w finale Ahsoka pojawiła się znowu w centrum i na dłużej. Mimo to tak jak z początku byłem niezwykle pozytywnie nastawiony, tak teraz czuję, tak po prostu, niedosyt. Serial miał swoje momenty, ale nie okazał się tym, czego oczekiwałem.

To niestety spory problem wielu ostatnich produkcji spod egidy Disneya, a podobne uwagi mam ostatnio do Marvela. Napięcie budowane tygodniami nie znajduje ujścia, bo każdy finał musi być w jakimś stopniu cliffhangerem, by zachęcić nas do sięgnięcia po kolejną kontynuację albo spin-off. Szkoda, że w przypadku „Ahsoki” nie udało się przełamać tego schematu i zastanawiam się, kiedy widzowie w końcu zagłosują swoimi łączami i powiedzą „dość”.

A co dalej z „Dziedzicem Imperium”?

Thrawn wrócił, by wskrzeszać zmarłych, a ja stawiam dolary przeciwko orzechom, że ostateczne starcie bohaterów z Wielkim Admirałem zobaczymy dopiero w filmie kinowym Dave’a Filoniego, który będzie „Avengers” dla jego „Mandoverse”. Jego tytuł najpewniej nawiąże do książki z Expanded Universe, w której słynny Chiss pojawił się po raz pierwszy. Nowy serial okazał się tylko i aż rozstawianiem pionków na holoszachownicy, a na kulminację poczekamy jeszcze kilka lat.

Ciekaw też jestem, jak Disney ma to wszystko zamiar spiąć fabularnie z książkami i komiksami z odległej galaktyki. Wiemy z nich, że po pokonaniu Imperium aż do wojny z Najwyższym Porządkiem nowy galaktyczny rząd nie był uwiązany w żaden większy konflikt militarny. Drogi są dwie: albo okaże się, że starcie z Thrawnem odbędzie się bez udziału Nowej Republiki (dzięki czemu nie trzeba byłoby angażować w to Luke’a, Lei i Hana), albo dostaniemy solidny retcon.

Na tym etapie nie obraziłbym się, gdyby Disney rozwijał równolegle dwie linie czasowe.

REKLAMA

Jedna mogłaby być kontynuacją trylogii sequeli skupiającej się na Rey, a druga, ta bazująca na „Mandoverse”, po zrzuceniu balastu mogłaby podążyć w zupełnie innym kierunku. Obawiam się jednak, że przy całym zamiłowaniu Hollywoodu do motywu multiwersum, nawet tak wdzięczny motyw jak Świat Między Światami na to nie pozwoli, a „Somehow Palpatine Returned” będzie się dalej rzucać cieniem na każdy kolejny gwiezdowojenny projekt.

Na tym etapie chyba bym już wolał, gdyby „Gwiezdne wojny” skoczyły w czasie do przodu i pokazałyby nam odległą galaktykę na 100 lub 1000 lat po wydarzeniach z sagi. Rozwiązałoby to ręce twórcom, których kreatywność jest dzisiaj bastowana przez fakt, iż poruszają się po uniwersum, które fabularnie się zapędziło w przedziwny kozi róg i byłoby to lepszym pomysłem niż wycieczka na Peridię - bo skoro można polecieć do jednej galaktyki, to czemu nie do innych…?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA