REKLAMA

Disney+ nie ma na siebie pomysłu. Lata czekania na "X-Men '97" i seriale MCU to potwierdzają

W miniony piątek Disney zapowiedział, że jeszcze większa część Marvel Cinematic Universe przeniesie się z kin na VOD. Disney+ szykuje już dziesięć seriali MCU, ale jest w stanie zdradzić na ich temat zaskakująco mało. Ten długi czas oczekiwania nie wziął się z niczego, co dobrze pokazuje przykład "X-Men '97".

disney plus marvel cinematic universe nowe seriale
REKLAMA

Fundament Disney+ jest zbudowany na dwóch markach - "Gwiezdnych wojnach" i Marvel Cinematic Universe. Znaczenie wszystkich pozostałych tytułów oferowanych przez Disneya, nawet kultowych animacji od PIxara i Walt Disney Animation, blednie w porównaniu do tych dwóch filarów. Obie marki nie mają zresztą równiej siły, bo wytwórnia od samego początku ma duży problem ze "Star Wars". Nie jest to też uniwersum, w którym dobrze jest wprowadzać nadprodukcję nowości. Dlatego tytuły z odległej galaktyki (takie jak "The Mandalorian" czy "The Book of Boba Fett") mają znaczenie, ale jest ich znacznie mniej niż nowości od Marvela.

Tych ostatnich z czasem zresztą jeszcze przybędzie, bo do już ogłoszonych seriali Disney dodał pięć kolejnych tytułów. W trakcie Disney+ Day firma zapowiedziała powstanie serii "Echo", "Agatha: House of Harkness", "Marvel Zombies", "Spider-Man: Freshman Year" i "X-Men '97". Subskrybenci platformy czekają też na premierę seriali "Hawkeye", "Secret Invasion", "She-Hulk", "Ms. Marvel", "Moon Knight", "I Am Groot" i "Ironheart", a także nowe sezony "Lokiego" i "What If...?". Będzie więc w czym wybierać. Tylko właściwie kiedy? Zdecydowana większość nowości Disney+ nie ma nawet przybliżonej daty premiery. Rodzi się pytanie: "Dlaczego?".

REKLAMA

Kinowe problemy Marvel Cinematic Universe i bałagan w Disneyu opóźniają debiuty seriali.

Coraz wyraźniej widać, że wieloletnie planowanie rodem z 2. czy 3. fazy MCU odeszło do lamusa. Za rządów Boba Chapeka Disney jest znacznie bardziej podatny na zmiany strategii i zewnętrzne wypadki. Swoje dołożyła też pandemia koronawirusa, która mocno uderzyła w największą hollywoodzką korporację, dlatego teraz jej szefom zależy na każdym dolarze. Konflikt ze Scarlett Johansson ostatecznie udało się zażegnać, ale jego skala była wręcz oszałamiająca. Disney odrzucił jedną ze swoich najwierniejszych aktorek dla błyskawicznego zysku, co nie ma wiele wspólnego ze strategicznym planowaniem biznesu.

Problemy kin w połączeniu z bardzo słabym, jak na MCU, przyjęciem trzech tegorocznych filmów ("Czarnej Wdowy", "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" oraz przede wszystkim "Eternals") sprawiły, że Disney coraz chętniej zerka w stronę swojej platformy i chce uczynić z niej główny dom produkcji Marvela. Disney+ od początku miał być jednak serwisem przyjaznym rodzinie i mimo wszystko dosyć prestiżowym. To zaś wykluczało z jednej strony nadprodukcję nowości, a z drugiej niektóre co bardziej dojrzałe tytuły należące do Domu Pomysłów.

Według reportera Dylana Byersa z portalu Puck Bob Chapek chce zmienić dotychczasowy model. To pokłosie niezwykle słabego wyniku Disney+ w 4. kwartale bieżącego roku. Firma dorzuciła w trzy miesiące zaledwie 2,1 mln nowych subskrybentów. Netflix miał w analogicznym okresie podobne problemy, ale on przecież nie musi nikogo gonić. Sam ma nad resztą stawki olbrzymią przewagę, a zdaniem części pracowników Disneya ich serwis właśnie dobija do sufitu. Fanów "Gwiezdnych wojen" i Marvela nie przybywa, a Disney+ ma bardzo niewiele do zaoferowania widzowi innego typu. Dlatego Chapek chce podobno otwarcia usługi na produkcje dla dorosłych i treści innego niż do tej pory typu. Sprzeciwia się temu Bob Iger (poprzedni szef Disneya i wciąż istotna osobistość w firmie), a także część pracowników mających negatywny stosunek do kreatywności Chapeka:

Zwróć uwagę, że Netflix wydaje szalone pieniądze i robi mnóstwo g*wna. Ma kilka fenomenalnych hitów pośród olbrzymiej kupy odpadów

- skomentował anonimowy pracownik Disneya, który otwarcie pyta, czy to samo stanie się z Disney+.

Disney+ idzie w spin-offy i podobnie jak Netflix zaczyna się oglądać tylko na to, co było popularne.

Warto zauważyć, że bardzo wiele z ogłoszonych ostatnio nowości Disney+ to różnego rodzaju spin-offy. "The Book of Boba Fett" rozwinął się z pobocznej opowieści zarysowanej w "The Mandalorian". "Echo" będzie śledzić drugoplanową bohaterkę przedstawioną w "Hawkeye'u", a "Agatha: House of Harkness" wróci do antagonistki z serialu "WandaVision". Również animacje "Marvel Zombies" i "Spider-Man: Freshman Year" to spin-offy opowieści zapoczątkowanej odpowiednio w "What If...?" i "Spider-Man: Homecoming". Nawet zapowiedziane w piątek seriale dla dzieci opierają się na istniejących markach takich "Epoka lodowcowa", "Auta" czy "Wielka Szóstka".

Cała ta strategia ma oczywiście swoje korzenie w dwóch chorobach toczących 4. fazę MCU. Chodzi o żerowanie na nostalgii za powracającymi bohaterami filmów z pierwszej dekady XXI wieku, a także zatrzęsienie klonów, alternatywnych wersji i pomocników popularnych bohaterów. Przynajmniej z początku można było mieć jednak nadzieję, że Marvel Studios pod rządami Kevina Feige'ego ma na to wszystko jakiś pomysł. Marvel Cinematic Universe długo można było traktować jako przeciwieństwo tego, co stało się z "Gwiezdnymi wojnami" za rządów Disneya. Studio odpowiedzialne za filmy Marvela potrafiło być elastyczne, ale miało też mnóstwo elementów rozplanowanych na wiele lat do przodu.

Dziś zaś trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko odbywa się "na już" i pod wpływem krótkotrwałych mód. Fani najbardziej w "WandaVision" polubili Agathę Harkness? To dajcie jej własny serial. Fani komiksów o zombiakach ucieszyli się na poświęcony żywym trupom epizod w "What If...?"? To może zróbmy od razu adaptację "Marvel Zombies". Widzowie chcą więcej X-Menów, a my nadal nie mamy pomysłu, jak ich włożyć do MCU? Może zróbmy następny sezon kultowej animacji "X-Men", bo nostalgia za nią jest przecież w fandomie olbrzymia. Każdy z wymienionych tytułów wygląda jak bieżąca reakcja, a nie przewidywanie wynikające z wcześniejszego długofalowego przygotowania.

Sam bardzo cieszę się na wieść o powstaniu "X-Men '97", ale data premiery w 2023 roku nie świadczy dobrze o Disney+.

REKLAMA

Animacja wymaga czasu, wiedzą to wszyscy znawcy tematu. Nie jest jednak tak, że zrobienie tego typu produkcji wymaga dwóch lat przygotowań. A nawet jeśli, to mnóstwo rzeczy można rozegrać znacznie wcześniej, zanim ogłosi się powstanie nowej produkcji. Wyraźnie widać, że Disney jest dopiero na początku tej drogi, a skoro tak, to nie mógł planować tego ruchu od dawna. Trudno ekscytować się jakoś wybitnie serialem, który najprędzej zobaczymy za kilkadziesiąt miesięcy. Mówię to z pełną świadomością osoby, która wychowała się na superbohaterskich animacjach z lat 90. i uważa ich uniwersum za lepsze od MCU.

Zresztą nie tylko na premierę "X-Men '97" poczekamy zaskakująco długo. Spośród wszystkich seriali Marvela wspomnianych w trakcie Disney+ Day tylko jeden ma dokładną datę premiery. Pierwsze informacje na temat "Hawkeye'a" otrzymaliśmy jednak ponad dwa lata temu. Oprócz tego wiemy też, że "Ms. Marvel" zadebiutuje w lecie 2022 roku (czyli później niż zakładano) i to... by było na tyle. Wszystkie pozostałe produkcje MCU mają zadebiutować "wkrótce". Czy to wygląda jak obrazek będący wynikiem dokładnego planowania? Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA