Czy robienie 90-minutowych filmów nagle stało się przestępstwem? Od dłuższego czasu, patrząc w repertuar kin, trudno znaleźć produkcję, która mieściłaby się w dwóch godzinach. "Batman" ma prawie trzy godziny, czyli jest niewiele dłuższy od "Nie czas umierać". "Diuna" liczy sobie natomiast tylko nieco więcej niż "Spider-Man. Bez drogi do domu". Długość serwowanych nam tytułów zwiększa się regularnie, a to wiąże się z kilkoma problemami.
Nie ma reguły, ile film powinien trwać. "Gnijąca panna młoda" liczy sobie zaledwie 76 minut, a przecież fanom Tima Burtona sprawia taką samą radość, co o niemal godzinę dłuższy "Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street". Nie od jej długości zależy jakość danej produkcji, ale Hollywood zachowuje się ostatnio, jakby tak właśnie było. Fabuły stają się coraz dłuższe.
Jeszcze jakiś czas temu na pytanie, jaka jest standardowa długość filmu, odpowiedziałbym, że do dwóch godzin. 120 minut max. Tyle starczało twórcom, aby opowiedzieć swoją historię. A teraz wybierając się do kina, trzeba brać ze sobą kanapki, bo "Batman" ma niemal trzy godziny, "Nie czas umierać" niemal tyle samo, a "Spider-Manowi: Bez drogi do domu" jest niewiele dalej do dwóch i pół godziny niż "Diunie".
Czemu filmy stają się coraz dłuższe?
Czas trwania filmów się wydłużył. Nigdy nie brakowało produkcji, dłuższych niż ustawa przewiduje. Weźmy taką "Nietolerancję" z 1916 roku (163 min), "Przeminęło z wiatrem" z 1939 roku (226 min), czy "Lawrence'a z Arabii" z 1962 roku (216 min). Taki czas trwania był bowiem zarezerwowany dla epickich superprodukcji. A dzisiaj? Dzisiaj są one krótsze niż "Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera" (240 min).
Na WhatToWatch znajdują się obliczenia, wedle których średni czas najlepiej zarabiających w box-offisie filmów w 2021 roku zwiększył się o dziewięć minut w porównaniu do analogicznych tytułów z 2011 roku. Jak przeczytamy na łamach The Sydney Morning Herald, Benjamin Zeccola z Palace Cinema uważa, że powodem wydłużających się fabuł jest przejście w branży kinowej z projekcji z taśm 35 mm na projekcje w pełni cyfrowe, które miało miejsce niemal dekadę temu.
Dystrybucja na taśmach była obciążeniem finansowym dla wytwórni. Bardziej im się opłacało wypuścić dwa 90-minutowe, niż jeden trzygodzinny film. Producenci dbali, aby reżyserzy mieścili się w tym czasie i nikt nie musiał ponosić dodatkowych kosztów. Dzisiaj nie ma już tego problemu. Projekcja cyfrowa sprawiła, że studia mogą sobie pozwolić na częstsze wypuszczanie dłuższych produkcji. Tylko czy jest to rozsądne?
Dłuższe filmy to problem nie tylko dla kiniarzy
Zgodnie ze słowami Zeccoli dłuższy czas trwania filmów staje się problemem dla kiniarzy. Im krótsze produkcje, tym częściej mogą je puszczać. Gdy dany tytuł trwa trzy godziny, liczba projekcji automatycznie się zmniejsza. Jest to jednocześnie uciążliwe dla widzów. Muszą sobie bowiem dostosować grafik dnia, tak aby móc spędzić na danym tytule mnóstwo czasu.
Ponad dwugodzinny czas trwania filmu powinien być zarezerwowany dla wielkich kinowych eventów pokroju "Avengers: Koniec gry" (182 min). Raz na jakiś czas jest to uzasadnione. Ale czy rozciągnięcie "Eternals" do 157 min rzeczywiście było konieczne? Pomijając już, czy była to dobra produkcja czy nie, na pewno byłaby lepsza, gdyby była krótsza. Bo mając do zagospodarowania tyle minut, twórcy wypełniają swoje fabuły zbędnymi żartami, mnożą widowiskowe sceny walki i triki montażowe, zapominając o samej historii.
Zasada jest prosta. Jeśli nie potrafisz czegoś ująć w 90 minutach, to nie zrobisz tego w trzech godzinach. Co więcej, im dłuższy w takim wypadku czas trwania, tym fabuła bardziej się gubi. Dobrym tego przykładem jest "Thor: Miłość i grom". Liczy on co prawda niecałe dwie godziny, ale gdyby był nieco krótszy, być może z tych wszystkich rubasznych żarcików i atakującego nas CGI wyłuskalibyśmy jakąś historię.
Niech do kina rozrywkowego wróci rozrywka
Nie chodzi tu tylko o Marvela. Niezależnie od tego czy był to "Ostatni pojedynek" (152 min), czy "Szybcy i wściekli 9" (145 min). Uważam, że oba te filmy byłyby lepsze, gdyby skrócić je o jakieś pół godziny. Trudno znaleźć uzasadnienie dla rozbuchania tych produkcji do aż takiego czasu trwania. Dłużyzny (często montażowe) aż walą w nich po oczach. Twórcy ogólnie, a twórcy kina rozrywkowego szczególnie, powinni trzymać swoje artystyczne zapędy w ryzach, aby nie zamęczyć widza.
Filmy rozrywkowe, jak sama nazwa wskazuje, powinny być rozrywką. Nie mogą ciągle wiązać się z trzygodzinnym uwięzieniem na sali kinowej. Jak tu czerpać przyjemność z seansu, kiedy bohaterowie po raz setny mówią to, co oczywiste, nogi drętwieją od siedzenia, a siedzący obok widz od kilkudziesięciu minut próbuje wypić ostatnią kroplę coli? Nie mówiąc już o tym, że wyjście do toalety może nas kosztować utratę widowiskowej sceny pościgu/mordobicia/wybuchu. Z tych właśnie powodów, drogie Hollywood, jeśli dałbyś radę zacząć się streszczać, byłbym bardzo wdzięczny.