Peter Dinklage był świetnym Tyrionem, ale fanów nie rozumie. Dlatego broni "Gry o tron", uderzając w widzów
"Gra o tron" ponad dwa lata po premierze finałowego sezonu nadal budzi dyskusje i spory. W obronie serii wystąpił Peter Dinklage wcielający się tam od początku do końca w Tyriona Lannistera. Szkoda tylko, że posługuje się przy okazji fałszywymi tezami i uderza w wiernych fanów produkcji.
Najsłynniejsza adaptacja powieści George'a R.R. Martina to dzieło trudne w ocenie. Z jednej strony "Gra o tron" nadal pozostaje klejnotem koronnym dojrzałej fantastyki, a z drugiej nie sposób o niej rozmawiać z pominięciem tragedii ostatnich dwóch-trzech sezonów. Showrunnerzy produkcji HBO na koniec zrobili z widzów idiotów, w dodatku w żywe oczy kłamiąc o zbieżności finału serialu z wizją Martina. Wszystko to budzi więc w wielu z nas mieszane odczucia.
W jakimś sensie nie dziwi, że podobnie podzieleni w ocenie 8. sezonu są aktorzy grający w "Grze o tron". Niektórzy z nich jak Nikolaj Coster-Waldau, Charles Dance, Conleth Hill, Lena Headey i Ian McElhinney nie szczędzili cierpkich słów pod adresem ostatnich kilkunastu odcinków. Inni z kolei zażarcie bronili produkcji i osób w nią zaangażowanych. Do tej drugiej grupy należą m.in. Sophie Turner i Peter Dinklage. Mający za sobą największą liczbę odcinków aktor wcielał się w serialu w uwielbianego przez większość widowni Tyriona Lannistera. Komentarze Amerykanina na temat finałowego sezonu raczej nie zadowolą tych osób, które wcześniej wychwalały jego grę aktorską.
"Gra o tron" została niesprawiedliwie potraktowana. Tak uważa Peter Dinklage, a winni takiemu stanu rzeczy są fani.
Można by wręcz powiedzieć: "Jak zawsze", bo relacja Hollywood z widzami od dawna jest naznaczona wzajemnymi wyrzutami. Peter Dinklage w ostatnich rozmowach przeprowadzonych z amerykańskimi mediami przy okazji promocji filmu "Cyrano" wpisuje się w dokładnie ten sam schemat. W grudniu zeszłego roku w rozmowie z New York Timesem podsumował całe zamieszenie krótko i wyjątkowo dosadnie:
Część dawnej widowni "Gry o tron" poczuła się obrażona tak protekcjonalnym potraktowaniem, więc być może dlatego Peter Dinklage postanowił rozwinąć wątek w trakcie spotkania z dziennikarzem portalu Variety. Gwiazdor przyznał, że tęskni za Tyrionem Lannisterem, jego humorem i błyskotliwością. Wrócił też wspomnieniami do początku prac nad każdym kolejnym sezonem, gdy dostawał scenariusz i błyskawicznie go "pożerał", by dowiedzieć się o ewentualnej śmierci swojej postaci. Nic podobnego nie nastąpiło nawet w ostatnim odcinku, co było dla Dinklage'a źródłem radości. Dlatego te właśnie przez taki aktor ocenia też niezadowolonych fanów:
Każdy próbuje nie zwracać uwagi na medialne zamieszanie, ale to było niemożliwe. Każdego dnia przypominają ci o tym fani. Mieli na temat serialu olbrzymią wiedzę, ale jeśli ktoś kocha książkę, to ma na jej temat swoje wyobrażenia. Dlatego na początku nas ostro krytykowano. Potem, już na koniec, znowu nas krytykowali, bo nie chcieli dać odejść serialowi. Niektórzy się zdenerwowali. Ale jeśli próbujesz wyjść naprzeciw oczekiwaniom wszystkich, to robisz coś nie tak. A my obraziliśmy dużo osób
- podsumował Peter Dinklage.
Przedstawiciele Hollywood często sięgają po podobny argument. Był równie nietrafiony, gdy rozmawialiśmy o "Ostatnim Jedi" czy "Wiedźminie".
Nikt poważny nie twierdzi, że wymienione tytuły powinny być identyczne jak książki lub poprzednie części serii, które im posłużyły za inspirację. Jeżeli takie głosy się w sieci pojawiają, to mowa o absolutnym marginesie. Nie w tym rzecz, że "Gra o tron" czy "Wiedźmin" są inne niż w oryginale. To jedno jest dla wszystkich oczywiste. Chodzi o to, by wprowadzane zmiany były zgodne z duchem opowieści oraz nie działały wbrew ustalonej fabule i charakterystykom poszczególnych postaci.
Niektórzy fani "Gry o tron" chcieli widzieć konkretną osobą na Żelaznym Tronie. Inni w ogóle nie przejmowali się tą kwestią. Problemem nie było więc to, że królestwo przejął akurat Bran, lecz w jakich okolicznościach do tego doszło i jak wielu bohaterów po drodze zrujnowano. Nawet fani Brana nie mogli czuć się zadowoleni z takiego obrotu sprawy. A to był przecież tylko wierzchołek góry lodowej zbudowanej z dziur fabularnych, fatalnych dialogów i nadmiernego pośpiechu.
Dinklage'owi i innym aktorom łatwo jednak zbijać argument, który realnie nigdy nie padł w dyskusji. To chroni ich przed szczerą konfrontacją z krytycznymi opiniami. Wszelki hejt, wulgarność i groźby powinny być potępiane z każdej strony, ale nazbyt często do jednego worka z hejterami wrzuca się osoby dające silne argumenty na poparcie swojej tezy. Tak jest po prostu łatwiej, bo można jak Lauren S. Hissrich ogłosić Twittera toksycznym środowiskiem i mieć sprawę z głowy. Nic więcej nie przeszkadza w dobrym samopoczuciu.