REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale /
  3. VOD
  4. Netflix /

Wrogowie cancel culture znaleźli nowy dom. Netflix przygarnął nie tylko Rowana Atkinsona

Netflix trochę niespodziewanie stał się w ostatnich miesiącach głównym obrońcą twórców, których "anulowania" chcieliby zwolennicy cancel culture. Na platformie znajdziemy nowości od takich postaci jak Rowan Atkinson, Dave Chapelle, Ricky Gervais czy Bill Burr, choć nawet wewnątrz firmy słychać narzekania z tego powodu. Co dokładnie nie podoba się komikom w cancel culture?

21.07.2022
16:00
netflix rowan atkinson cancel culture
REKLAMA

Rowan Atkinson zadebiutował niedawno na platformie Netflix ze swoim nowym autorskim serialem "Człowiek kontra pszczoła". Przy okazji promocji produkcji udzielił wywiadu, który wywołał spore poruszenie w środowisku. Atkinson wystąpił przeciw tzw. cancel culture i zaznaczył, że obrażenie kogoś lub czegoś jest podstawową cechą komedii. Nie jest w tej kwestii pierwszy, bo Netflix właściwie stał się domem dla niepokornych komediantów takich jak Dave Chappelle.

Rowan Atkinson to postać z jednej strony kultowa, a z drugiej budząca pewne kontrowersje. Wielu uwielbia jego stand-upy i role w takich produkcjach jak "Czarna żmija" czy "Król Lew", ale dla innych Anglik kojarzy się z fatalnym humorem "Johnny'ego Englisha" czy "Jasia Fasoli". Każdy z nas ma trochę inny humor, ale trudno zaprzeczyć, że występy Atkinsona naprawdę bywają skrajnie od siebie odmienne. Pytanie, do której kategorii zaliczymy jego najnowszy serial "Człowiek kontra pszczoła", pozostaje otwarte przynajmniej do jutra, gdy ten zadebiutuje na Netflix Polska.

REKLAMA

Żadną tajemnicą nie jest natomiast stosunek komika do gorąco dyskutowanego cancel culture. Przy okazji promocji "Człowieka kontra pszczoły" Rowan Atkinson udzielił bowiem wywiadu portalowi Irish Times. Opowiedział w nim o swoim podejściu do komedii i jej niezbędnych elementów, których nie należy naruszać. Jednym z nich jest możliwość obrażania każdej zasługującej na to osoby czy idei. Bez względu na to, czy należy do takiej a nie innej rasy, grupy społecznej czy narodowości.

Rowan Atkinson uważa, że komedia powinna obrażać, a każdy żart ma swoją "ofiarę".

Dyskusja o krytycznej i subwersywnej roli komedii nie toczy się oczywiście od wczoraj. W kontekście amerykańskiego życia społecznego spór o granice dobrego smaku w żartach trwa od dawna, ale w ostatnich latach stał się znacznie gorętszy. Nie brak osób, według których komedia w pewnym momencie stała się okrutna. A ponieważ wymierzała swoje ostrze często w osoby słabsze lub wykraczające poza społeczne normy (np. ludzi z nadwagą, mniejszości seksualne czy społeczne doły), to w rzeczywistości służyła wzmacnianiu systemu. Pewne żart sprzed lat dziś uznaje się za niewłaściwie i w tym procesie nie ma nic złego. Jest dosyć normalny i nie dotyczy tylko komedii.

Rzecz w tym, że sprawy w USA poszły o krok dalej. Część Amerykanów zaczęła otwarcie nawoływać do tego, by komicy czy artyści, którzy popełnili niepoprawne politycznie dowcipy, zostali wyrzuceni poza nawias społeczeństwa. W taki sposób cancel culture zawitała do świata komedii, a jej (czasową) ofiarą padł np. James Gunn. Część komików, stand-uperów, aktorów czy scenarzystów wystąpiła przeciwko takiemu ograniczaniu komedii. Publicznie cancel culture skrytykowali m.in. John Cleese i Dave Chappelle. Reżyser "Kac Vegas" i "Jokera" Todd Phillips stwierdził zaś, że całkowicie zrezygnował z robienia komedii właśnie z tego powodu.

Rowan Atkinson nie jest więc pierwszym wrogiem cancel culture. Wielu z nich znalazło zresztą swój dom na platformie Netflix.

Oczywiście w międzyczasie pojawiały się też głosy przeciwne. Całą sprawę za totalną bzdurę uznał choćby Rob McElhenney, czyli pomysłodawca takich seriali komediowych jak "U nas w Filadelfii" czy "Mythic Quest". Znany z niepokornego humoru (ale też z gorącego wspierania społeczności LGBT+) aktor podkreślił, że komedia wcale nie jest ograniczana przez większą samoświadomość w dobieraniu tematów i odejście od krzywdzenia innych za pomocą żartów. Zdaniem McElhenneya dopóki widownia rozumie, że twórcy nie przedstawiają swoich własnych rasistowskich czy homofobicznych poglądów, a robią to tylko postacie, to w Hollywood nadal można żartować z każdego tematu.

Dla wielu osób ta granica często zaciera się jednak, gdy mają do czynienia ze stand-upem. Na scenie przed nimi pojawia się człowiek z krwi i kości, który w dodatku występuje pod własnym imieniem i nazwiskiem. W trakcie show może wcielać się w jakieś postaci, ale przed większą część show stand-uperzy zachowują się, jakby przedstawiali swoje własne poglądy. Nawet jeśli w rzeczywistości tak nie jest. To im się po prostu opłaca, bo generuje większą kontrowersję i zyskuje im prawdziwie zaangażowanych zwolenników. Granica między fikcją, żartem i rzeczywistością się zaciera.

Dlatego, gdy taki Dave Chappelle kpił w programach Netfliksa z osób transseksualnych, to wielu widzów odebrało to całkowicie poważnie. Podobnie zresztą jak nieheteronormatywni pracownicy platformy, którzy poczuli się głęboko obrażeni. Dwójka z nich zgłosiła oficjalne skargi, ale niedługo później oboje już nie pracowali dla serwisu (jedną zwolniono, a druga sama odeszła). Gdy Netflix ogłosił niedawno zmianę strategii i wejście zasady "zero cenzury", w Polsce odebrano to dosyć pozytywnie.

Na Zachodzie nie brakowało jednak głosów, że to wyraz braku zgody korporacji na wewnętrzną krytykę takich postaci jak właśnie Chappelle, Ricky Gervais, Jimmy Carr czy Bill Burr. Jak podaje portal Deadline, mocnym orędownikiem tych komediantów jest zresztą Ted Sarandos, który w trakcie niedawnej konwerencji Cannes Lions po raz kolejny bronił ich humoru.

REKLAMA

Netflix ma w swoich działaniach ostrych przeciwników i zwolenników. Dołączenie Rowana Atkinsona tego jednego nie zmieni.

Serial "Człowiek kontra pszczoła" nie zadebiutował jeszcze na platformie. Przynajmniej do jutra nie będziemy więc wiedzieć, czy komedia napiana przez Atkinsona wraz z Williamem Daviesem faktycznie jest choć trochę niepokorna. Nie wspominając o tym, czy w ogóle będzie zabawna. Nastawienie brytyjskiego komika do cancel culture pokazuje jednak, że Netflix odniósł skutek w przekonywaniu artystów do swojej wizji "zero cenzury". Gdy kolejni komicy zobaczą, jak firma broni Chappelle'a, Burra czy Atkinsona przed ich krytykami, to tym chętniej będą próbować sprzedać swoje pomysły platformie. A koniec końców właśnie na tym zależy jej najbardziej.

*Tekst oryginalnie ukazał się w czerwcu.

Disney+ zadebiutował w Polsce. Tutaj kupisz go najtaniej.

Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA