REKLAMA

Netflix dostarczył świetny film. "Rzut życia" to aktorski popis Adama Sandlera

"Rzut życia" już na Netfliksie. To film o pechowym łowcy talentów, który na ulicach Hiszpanii znajduje zawodnika z potencjałem na bycie nowym Michaelem Jordanem. Fabułę napędza miłość do koszykówki, dlatego nie zdziwcie się, kiedy zobaczycie mnóstwo znanych zawodników. Bardziej niż gwiazdy NBA błyszczy tu jednak Adam Sandler. Dlaczego? Dowiecie się z naszej recenzji.

rzut życia netflix recenzja adam sandler
REKLAMA

Adam Sandler bardzo chce pozbyć się etykietki naczelnego głupka Hollywood. W stosunkowo krótkim czasie wyszły bowiem dwa filmy, w których pokazuje, jak świetnym jest aktorem. W międzyczasie zrelaksował się, próbując ogrzać nasze serca przy pomocy rozegzaltowanych min i rubasznego humoru, ale wyszło mu to nawet gorzej niż w "Mr. Deeds - milioner z przypadku". Na "Hubie ratuje Halloween" można jednak machnąć ręką, bo to po prostu kolejna beznadziejna komedyjka z jego udziałem. "Rzut życia" okazuje się natomiast nowymi "Nieoszlifowanymi diamentami" w jego karierze.

Nie spodziewajcie się miejskiej kakofonii i tempa, od którego można dostać zadyszki z filmu braci Safdie. "Rzut życia" jest o wiele bardziej wyciszony, więc i Adam Sandler gra tu na niższych tonach. Nie musi z rozwalonym nosem płakać, jak to życie go poniewiera. Jego Stanley Sugarman może za to pochwalić się tym samym co Howard Ratner uporem w walce o poprawę swojego bytu. Dzieli z nim również zamiłowanie do koszykówki. W końcu jest agentem poszukującym talentów dla filadelfijskich Sixerów.

REKLAMA

Rzut życia - recenzja filmu z Adamem Sandlerem

Sugarman żyje na walizkach. Jego praca sprowadza się do podróży po świecie, nocowaniu w pięciogwiazdkowych hotelach i obżeraniu się śmieciowym żarciem. Żona zwraca mu uwagę, że to go wykończy, ale on dokładnie na to liczy. W końcu jednak awansuje na stanowisko asystenta trenera i może spędzać więcej czasu z rodziną. Po jakimś czasie musi jednak ponownie się spakować i odnaleźć nowy talent dla swojej drużyny. Niechętnie na to przystaje i na ulicach Hiszpanii spotyka Bo Cruza. Budowlaniec, który dorabia, grając o pieniądze w kosza na ulicy, jest prawdziwym objawieniem. Mimo to drzwi do Sixersów wcale nie stoją dla niego otworem.

Właściciel drużyny nie chce nawet słyszeć o Cruzie. Sugarman wierzy jednak, że odkrył "dziecko Scottiego Pippena i wilka", przez co w końcu rzuca pracę. Zamierza wprowadzić swojego podopiecznego do NBA na własną rękę i rozpoczyna z nim serię morderczych treningów, samemu odzyskując radość z życia. Główny bohater zdaje się więc wypadkową tytułowego "Jerry'ego Maguire'a" i Tony'ego D'Amato z "Męskiej gry". Jeremiah Zagar w stylu tych właśnie filmów prowadzi swoją opowieść.

Rzut życia - Netflix - Adam Sandler

Nie ma tu widowiskowych rozgrywek i rzutów w ostatniej sekundzie gry przy aplauzie publiczności. Koszykówki jest całe mnóstwo, ale ogranicza się ona do treningów i meczów pokazowych na potrzeby samych drużyn. Zamiast All-Star Game jest Draft Combine. Zagar pozwala nam w ten sposób zajrzeć za kulisy profesjonalnego sportu. Nawet jeśli nie da się opędzić od skojarzeń z "Rockym", to "Rzut życia" wygląda, jakby reżyser zmienił perspektywę tytułowego pięściarza, na punkt widzenia jego trenera. Miłośnicy NBA ucieszą się, że przy okazji szykuje dla nich mnóstwo niespodzianek.

Rzut życia - nie tylko dla fanów koszykówki

Tylu cameosów nie znajdziecie nawet w filmach Marvela. Na ekranie co chwilę pojawia się jakaś znana twarz. Jest Dr J, jest Shaquill O'Neal, jest Charles Barkley. A to dopiero wierzchołek góry lodowej, bo nie brakuje też ani byłego trenera Golden State Warriors Marka Jacksona, ani asystenta trenera Chicago Bulls Maurice'a Cheeksa. Ten film napędza miłość do koszykówki, ale Zagar dba, aby coś dla siebie znaleźli również widzowie, którzy o sporcie nie mają najmniejszego pojęcia. "Rzut życia" okazuje się bowiem uniwersalną opowieścią o walce o samego siebie, poświęceniu dla bliskich, a przede wszystkim pasji i robieniu tego, co się kocha.

REKLAMA

Próżno w fabule szukać jakiejkolwiek oryginalności. Zagar odhacza kolejne obowiązkowe punkty narracyjne. Nie liczcie na żadne zaskoczenia, bo nawet treningowa sklejka montażowa jest na swoim miejscu. "Rzut życia" to trochę feel-good movie, trochę buddy movie i trochę telenowela. Nie ma tu tak naprawdę nic ponad hollywoodzką sztampę i płyciznę, ale twórcy znaleźli sposób, aby wyświechtane klisze zadziałały, jak należy. Serce tej produkcji bije po właściwej stronie. "Obsesja zawsze wygrywa z talentem. Masz talent, ale czy masz obsesję?" - Sugarman pyta w jednej scenie Cruza. A ja mogę was tylko zapewnić, że każdy, kto był zaangażowany w tę produkcję, miał jedno i drugie.

"Rzut życia" obejrzycie na Netfliksie.


REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA