W polskich multipleksach już niedługo odbędą się grudniowe maratony horrorów. Co to oznacza? Całą noc z nowymi filmami grozy. Wśród nich są dwie nowości i dwie produkcje z zeszłego roku, których do tej pory nie dało się w Polsce legalnie obejrzeć. Szczególną uwagę należy zwrócić na jedną z nich.
Organizatorzy grudniowych maratonów horrorów wybrali świetne tytuły. Repertuar wydarzenia jest oczywiście różny w zależności od multipleksu, ale zmieniają się tylko dwie produkcje. W każdym z kin wyświetlone zostaną dwa świąteczne filmy grozy, które będą odtrutką na tę bożonarodzeniową tandetę, jaką, jak zresztą co roku, karmi nas Netflix. "Nóż w nocnej ciszy" ma z nią jednak coś wspólnego, gdyż też lubi skrytykować konsumpcyjny tryb życia i celebrować rodzinne wartości. Ale najważniejsze są tu pomysłowe morderca i igranie z naszymi przyzwyczajeniami.
"Ścięta noc" jest już zupełnie inna. Powstała dla specjalizującej się w kinie grozy platformy Shudder. Hybrydowo zadebiutowała przed zeszłorocznym Bożym Narodzeniem. Do Polski dociera jednak dopiero teraz, potwierdzając stare porzekadło, że lepiej późno niż wcale. Bo to doskonała horrorowa rozrywka. To film antyświąteczny, w którym czerwona czapeczka i kubraczek Świętego Mikołaja nie zwiastują nadchodzących dla bohaterów prezentów, tylko rychłą śmierć. Brzmi znajomo? Powinno.
Więcej o horrorach poczytasz na Spider's Web:
Zimowy Maraton Horrorów - czemu warto zobaczyć Ściętą noc
"Ścięta noc" miało być remake'iem "Cichej nocy, śmierci nocy" z 1984 roku. Taki wyjściowy koncept obrał reżyser Joe Begos. Jednakże nikt nie chciał na ten film dać pieniędzy, bo zbyt dalece odchodził od oryginału. Twórca jednak się nie poddał i w trakcie pandemii koronawirusa napisał scenariusz, w którym postanowił się niczym nie ograniczać. Bawi się z horrorem niczym klaun Art ze swoimi ofiarami w "Terrifierze 2".
"Ścięta noc" rozpoczyna się od świątecznych reklam, przerwanych informacją o wojskowym robocie w stroju Mikołaja, który wkroczył na wojenną ścieżkę. Przechodzimy do sklepu z winylami, którego właścicielka Tori rozmawia z pracownikiem Robbiem. Zamykają interes, postanawiają odwiedzić znajomych, a potem ruszają do baru, bo gardzą Bożym Narodzeniem. Dlatego ciągle gadają o muzyce metalowej i horrorach. A kiedy już wbrew wcześniejszym zapewnieniom lądują ze sobą w łóżku, do drzwi puka wspomniana zabójcza maszyna.
Dlaczego w tym filmie dzieją się kolejne rzeczy? Bez powodu. "Sciętej nocy" nie interesują żadne uzasadnienia fabuły. Jest cienka jak ogon węża. Nikt tu nie zastanawia się, dlaczego robot postanowił się zbuntować. Nie ma na to nawet czasu, bo mięso armatnie ciągle tylko pcha mu się w metalowe łapy, a on zapewnia nam radochę z jego rozrywania. Ogląda się to jednak ze skraju fotela, gdyż pędząca na złamanie karku akcja ciągle nas zaskakuje. Najpierw przywodzi na myśl "Terminatora", a potem zmienia się w szaleńczą wariację na "Atak na posterunek 13".
Każdy, kto widział wcześniejsze produkcje sygnowane nazwiskiem Begosa (a w szczególności "Ekstazę"), wie, że reżyser potrafi w wizualny odjazd. Bawi się tu barwami, ich nasyceniem. Jaskrawa ikonografia świąteczna staje się z tego powodu wręcz psychodeliczna. "Ścięta noc" to istny filmowy narkotyk, od którego łatwo idzie się uzależnić. "Ale faza!" - zechcecie krzyczeć w trakcie seansu. Nawet "Kevin sam w domu" nie zapewni wam weselszych świąt.
Więcej o ofercie sieci kinowych w Polsce poczytasz na Spider's Web:
"Ściętą noc" obejrzycie 8 grudnia w ramach maratonów horrorów w kinach sieci Cinema City, Helios i Multikino.