Jeśli ktoś poczuje się urażony, to będzie to dla nas komplement - rozmawiamy z Vanessą Aleksander o "The Office PL"
Vanessa Aleksander jest aktorką, która zdobyła popularność za sprawą ról w thrillerze "Sala Samobójców. Hejter" oraz serialu wojennym "Wojenne dziewczyny". W polskiej wersji "The Office" przyszło jej zmierzyć się nie dość, że z komedią, to jeszcze mockumentem. W wywiadzie mówi nam, dlaczego to było to dla niej największej wyzwanie w karierze.
Choć tytuł "The Office" kojarzy nam się z amerykańską wersją ze Stevem Carellem, to jest on remakiem brytyjskiego serialu Ricky'ego Gervaisa i Stephena Merchanta sprzed 20 lat. Nakręconą przez Canal+ polską adaptację możemy oglądać od zeszłego piątku. Serial, wbrew wcześniejszemu zwiastunowi, można zaliczyć do udanych, a część hejterów pewnie kasuje swoje stare komentarze po obejrzeniu pierwszego sezonu.
Vanessa Aleksander w polskiej wersji "The Office" wciela się w Patrycję - nową wiceprezeskę firmy (i "przypadkowo" córkę nowego właściciela), która mogłaby się dogadać z Michaelem Scottem z amerykańskiego "Biura". Jest tak samo bezrefleksyjna, pewna siebie i ma własną, bardzo nowoczesną wizję i pomysły na prowadzenie biznesu. Stąd często dochodzi często do spięć między nią, a dotychczasowym prezesem Michałem (Piotr Polak).
Bartosz Godziński: Jak udało się pani zostać wiceprezeską Kropliczanki w tak młodym wieku?
Vanessa Aleksander: Oj proszę pana, to zasługa lat praktyk, kursów, nauka języków, poszerzanie wiedzy i oczywiście potęga podświadomości.
Czyli znajomość nowego właściciela wcale nie pomogła?
To było zupełnie przypadkowe.
Przypadkowe więzi rodzinne...
Tak, zupełnie nieznaczące i nie mające wpływu na przebieg mojej późniejszej kariery.
Dobrze, a teraz tak na serio. Wcielasz się w postać Patrycji – córki nowego właściciela firmy, która zostaje wiceprezeską Kropliczanki. Fani amerykańskiego "The Office" dostrzegli w tobie odpowiednik Jan Levinson granej przez Melorę Hardin. Jednak to nie do końca prawda, bo polska wersja wprowadza zupełnie inną bohaterkę.
Formuła kontr-szefowej dla Michała od razu przywodzi na myśl Jan. Jednak nasi scenarzyści zdecydowali się stworzyć nową postać, od zera. Jan jest kobietą świadomą narzędzi, którymi się posługuje. Moja bohaterka jest z kolei absolutnie pozbawiona autorefleksji. Nie da się razem zestawiać tych dwóch bohaterek. Jeśli miałabym szukać jakiegoś odpowiednika dla Patrycji w amerykańskiej wersji, to byłby to prędzej Michael Scott, w którego wcielił się Steve Carell w amerykańskim remake'u.
Sama starałam się jednak unikać wzorowania się na poprzednich wersjach "The Office". Znałam bohaterów, wiedziałam, jakie cechy reprezentują, kojarzę kultowe sceny, ale nie obejrzałam ani amerykańskiego ani brytyjskiego serialu w całości. Nie chciałam zamykać sobie furtki przed rozpoczęciem zdjęć. Obawiałam się, że jak pochłonę oba "uniwersa", to trudniej mi będzie wykreować zupełnie nową postać w zgodzie z polskim scenariuszem.
A masz z nią jakieś wspólne cechy?
Mam nadzieję, że nie (śmiech). Choć bardzo ją polubiłam. W tym właśnie też tkwi siła tego scenariusza: postacie, pomimo całej swej osobliwości, nietuzinkowości – często w złym tego słowa znaczeniu, są bardzo prawdziwi i z czasem zaczynamy im kibicować, pojmować, z czego wynika, że są tacy, jacy są. Każdy z bohaterów ma jakąś swoją historię, która promieniuje na to, że są np. złośliwi i atencyjni jak w wypadku Patrycji.
Przyznam szczerze, że początkowo trudno mi ją było polubić, widziałam głównie to, że jest skupiona tylko na sobie i, że nie zwraca uwagi na innych. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że jest tak skonstruowana, ponieważ nigdy nie miała wystarczająco dużo uwagi ze strony rodziców i była zawsze stawiana na dziesiątym miejscu. Dlatego tak bardzo pragnie uznania innych, z tego powodu tak desperacko walczy o uwagę. Pomimo tego, że to mockument, to jednak możemy znaleźć w nim wzruszające drugie dno. To jest szalenie atrakcyjne.
A jednak znalazłem pewną rzecz, która łączy cię z Patrycją. Czytałem, że też pracowałaś w biurze! Co prawda architektonicznym, bo nie od razu zostałaś aktorką.
Odbyłam trzy staże i faktycznie było to moje jedyne przetarcie się z prawdziwym biurem. Dość specyficzne, bo jako stażystka głównie zajmowałam się porządkowaniem magazynów i katalogów, mniej brałam udział w życiu biurowym. W pierwszej placówce, w której odbywałam staż nazywano mnie "Simsem", ponieważ na rozmowie kwalifikacyjnej zapytano mnie, dlaczego interesuję się architekturą wnętrz. Miałam 16 lat, odparłam szczerze, że jako dziecko grałam w "The Sims" i spędzałam długie godziny na budowaniu cyber domów i urządzaniu wirtualnych wnętrz.
Pracownicy biura uznali to za wyjątkowo zabawne. Jako "Sim" też przychodziłam do biura w wyznaczonych godzinach, ale byłam zwykłą pomagierką, bardzo mi było daleko do Patrycji. I bardzo dobrze, to był cenny etap w moim życiu, który upewnił mnie w tym, że chcę inwestować w aktorstwo. Dla Patrycji bycie na szczycie struktur firmowych jest czymś nobilitującym. W ten sposób może czuć ważna.
Dużo osób reagowało też na twoją postać w stylu: "uuuu feminizm". Zarówno w brytyjskiej, jak i amerykańskiej wersji, szefem był facet. Wiemy już, że Patrycja nie będzie rządzić Kropliczanką samodzielnie, więc obawy konserwatywnych fanów były niepotrzebne. Czy może jednak męska duma będzie urażona?
Jeżeli ktokolwiek poczuje się urażony tym, co pokazujemy w polskim "The Office", to tym bardziej podkreśla wagę tego, o czym opowiadamy. Ten serial to komedia, ale poruszane przez nas tematy są poważne i osadzone w naszych realiach. Nie było żadnej cenzury ze strony scenarzystów bądź stacji. Nawiązujemy do sytuacji politycznej, ale i wartości najbardziej "bolesnych" dla współczesnych Polek i Polaków.
Dlatego jeżeli ktoś się poczuje urażony, to niestety będzie to komplement dla nas, twórców. Będzie to oznaczać, że sprawnie skomentowaliśmy naszą rzeczywistość. Wydaje mi się jednak, że Polacy mają dobre poczucie humoru, lubimy spędzać czas opowiadając sobie żarty, jesteśmy też świetnymi twórcami memów. Od zawsze słynęliśmy z dowcipnych autokomentarzy, z błyskotliwych ripost na temat obecnej sytuacji. O to jestem spokojna.
Bardziej obawiam się tego, że wielu widzów znających oryginał będzie sądzić, że staraliśmy się go kopiować lub mu dorównywać. Nie zdają sobie jednak sprawy, że do serialu powstały oryginalne scenariusze mocno zakorzenione w polskich realiach. Jeśli ktoś jest na "nie" od samego początku, to trudno nam go będzie przekonać. Zwłaszcza że format mockumetary jest raczej mało przystępny i trzeba do niego podchodzić z otwartością. Wtedy też jest duża szansa, że serial nas rozbawi, bo ma czym. Czeka nas solidna dawka cringe’u i masa śmiechu. Ponadto pojawiają się w bohaterowie z krwi i kości, a przebiegi fabularne są, jak na mockument, bardzo złożone. Stworzyliśmy coś, co zaskoczy widownię.
A jak ci się pracowało w serialowym biurze?
To dla mnie była chyba jedyna taka sposobność, by codziennie grać w jednej lokacji ze scenami kręconymi chronologicznie. Zwykle sceny są wymieszane na cały okres zdjęciowy. W tym przypadku mogliśmy obserwować na bieżąco bohaterów, ich przemiany oraz to, czego się uczą.
To był też intensywny czas, bo przez dwa miesiące byliśmy ze sobą non stop, a sam format jest bardzo wymagający - potrzebne jest stuprocentowane skupienie i oddanie. Wcześniej wydawało mi się, że jest w nim wiele miejsca na improwizację i luźne podejście, a okazało się, że trzeba być szalenie precyzyjnym i ciągle sfocusowanym. Każdy przecinek i kropka ma tutaj znaczenie.
Z perspektywa widza ten format wydaje się bardzo prosty do realizacji: jedna kamera, miejsce i zero efektów komputerowych. Trochę jak w teatrze, ale tam nie musimy gadać do obiektywu w ciągłym ruchu.
To prawda, trzeba grać z kamerą i czekać na ruch szwenkiera - by się odwrócił i złapał twoją reakcję, a jednocześnie nie możemy pozwolić na zaburzenie rytmu dialogu. Czasem więc trzeba było przyspieszać, a czasem zwalniać wypowiedź, by została odpowiednio uchwycona. To też było dla mnie zupełnie nowym i rozwijającym doświadczeniem.
Myślę, że mockument to najtrudniejszy rodzaj gatunku filmowego, z którym przyszło mi się zmierzyć. Reżyser Maciej Bochniak przyznał to samo. Mockument jest nieprzenikniony, nie da się go uchwycić i jedyne co można robić, to bawić się nim przy jednoczesnym pełnym skupieniu. Mieści w sobie masę przeciwstawnych znaczeń. Z jednej strony trzeba dbać o to, by scena wywoływała śmiech, ale z drugiej strony nie możemy być śmieszni. Musimy dbać o wyrazistość bohaterów, ale będąc przy tym autentycznym.
Znamy cię głównie z dramatycznych ról – nawet ostatnio widzieliśmy cię w netfliksowym "Rojst'97". Z komedią miałaś styczność chyba jedynie przy okazji "Listów do M. 4". W czym się lepiej odnajdujesz?
Paradoksalnie wydaje mi się, że role dramatyczne są łatwiejsze do zagrania. Mamy takie narzędzia jak fabuła, kompleksowa budowa postaci i sama konstrukcja dramatu. To wszystko pozwala uruchomić aktora i wpłynąć na większą naturalność bohatera. W komedii jest inaczej, jest to bardzo wymagający gatunek i kłaniam się w pas każdemu, kto potrafi stworzyć kreację, która jest nie tylko zabawna, ale przede wszystkim autentyczna. Jeżeli mogłabym sobie czegoś życzyć, to zmierzenia się z komediodramatem, który byłby dla mnie kolejnym wyzwaniem.
Zwiastun polskiego "The Office" wywołał ogromną falę negatywnych komentarzy. Jak na nie zareagowałaś i jak być przekonała hejterów do dania szansy serialowi? W sumie coś o nich wiesz, bo grałaś w filmie "Hejter".
Jeżeli ktoś z założenia krytykuje i jest sfrustrowany minutowym trailerem, bez uprzedniego obejrzenia odcinków, to trudno będzie go przekonać do czegokolwiek. Tak jak mówiłam wcześniej: mockument jest czymś, do czego trzeba podchodzić z uważnością i otwartą głową. W innym razie te dowcipy na pewno nas nie będą bawić. Tymczasem nasze scenariusze są naprawdę śmieszne, bo napisane przez wybitnych stand-uperów i tekściarzy. Całość powstała we współpracy z BBC i wszystko było konsultowane, akceptowane, a potem oglądane przez oryginalnych twórców. I co więcej, bardzo im się te odcinki podobały. Nawet Ricky Gervais na bieżąco przesyłał nam pozdrowienia z Wielkiej Brytanii i mówił, że kibicuje naszemu projektowi.
Słyszałem, że twoja postać, która jest tylko w polskiej wersji, też mu przypadła do gustu.
Tak, Brytyjczycy byli zachwyceni tym, że w biurze pojawia się kobieca energia, która jest niestandardowa i tak samo chaotyczna i bezrefleksyjna jak Michał, Michael czy David. Podsumowując: należy po prostu do naszego serialu podchodzić z kredytem zaufania, a jestem pewna, że widzowie się nie zawiodą.
Serial "The Office PL" możemy oglądać na antenie Canal+ oraz online na canalplus.com.
* zdjęcie główne: The Office PL / Facebook