„To. Witajcie w Derry” jest niezwykle udanym prequelem, ale widmo Pennywise’a trochę psuje mi seans. 3. odcinek utwierdził mnie w przekonaniu, że bez niego serial byłby znacznie straszniejszy.

W pełni rozumiem, że Stephen King jest zauroczony serialem „To. Witajcie w Derry”, bo to świetne rozwinięcie jego opowieści. Pisarz patrzy jednak na ten serial z perspektywy osoby, która pierwszą wersję tego uniwersum wykreowała, zna je od podszewki i ciekawi ją, co inni wymyślą. Jako widz podchodzę do niego nieco inaczej: uwiera mnie to, iż mamy tu do czynienia z prequelem. Psuje mi to frajdę z seansu, co w przypadku trzeciego odcinka było nad wyraz bolesne.
Serial zaczął się przy tym z grubej rury: najpierw zebrał drużynę młodych bohaterów, którzy wyglądali jak poprzednia iteracja klubu frajerów, aby potem bezceremonialnie uśmiercić część z nich. Od razu pokazało nam to, iż stawki są tu wysokie, a pierwszy epizod zostawił widzów z poczuciem, że nikt tu nie jest bezpieczny. Problem w tym, że „To. Witajcie w Derry” jest prequelem osadzonym fabularnie na 27 lat przed pierwszym „To”, co scenarzystom wiąże ręce.
„To. Witajcie w Derry” nie potrzebuje Pennywise’a.
Zdaję sobie sprawę, że dla HBO powiązanie nowego serialu z filmami „To” i „To 2” było kluczowe ze względów marketingowych. Dzięki temu nową produkcję z pewnością ogląda masa ludzi, którzy po serial pod krótszym tytułem, czyli samym „Witajcie w Derry”, by nawet nie sięgnęli. Mam jednak wrażenie, że fabularnie wyszłoby mu na dobre, jakby był opowieścią jedynie inspirowaną prozą Stephena Kinga oraz Pennywise’em, ale bez bezpośredniego związku.
Niektóre amerykańskie miasta w książkach Króla Grozy były w końcu areną paranormalnych wydarzeń zupełnie ze sobą niezwiązanych i to dotyczy również Derry. Nie obraziłbym się, gdyby produkcja o przeszłości tej mieściny skupiła się na innym obliczu przedwiecznego zła, a główny antagonista nie był Pennywise’em, tylko innym tego typu potworem. Chciałbym też samych zupełnie nowych postaci w centrum, a nie przodków ludzi, których już znamy.
Plot armor w „To. Witajcie w Derry” wprost bije z ekranu.
Serial zaczął od uśmiercenia dzieciaków, którzy zapowiadali się na głównych bohaterów i to było super (jeden z moich głównych zarzutów wobec „To” dotyczy tego, iż młodym ludziom nie stała się żadna trwała krzywda po pierwszym starciu z Pennywise’em). Niestety to uczucie zagrożenia szybko prysło, gdy się okazało, że w centrum mamy tutaj rodzinę Hanlonów.
Wiemy więc nie tylko o tym, że Pennywise’a w tym cyklu pokonać się nie uda, ale również to, iż major wraz z synem przeżyją, gdyż młody dzieciak musi dorosnąć, spłodzić potomka i zginie dopiero w pożarze wiele lat później. Atak na Leroya nie miał prawa skończyć się jego zgonem, tak jak Will musiał wyjść bez szwanku ze spotkania z duchami. Amerykańska armia też poniesie porażkę - wiemy, że nie przerobią klauna na broń.
Większego suspensu nie było również w scenie na pokładzie śmigłowca z Dickiem Halloranem, który po pobycie w Derry trafi do hotelu Overlook z „Lśnienia”. To wszystko zaś sprawia, że nie drżę o los tych konkretnych pierwszoplanowych postaci, a tych innych, które w „To” i „To 2” się nie pojawiły, ani nie zostały w filmach wspomniane, podświadomie spisuję na straty - więc trudno się do nich jakoś specjalnie przywiązać.
„Witajcie w Derry” bez Pennywise’a najbardziej chciałby zobaczyć.
O ileż lepsza byłaby ta produkcja, gdyby antagonistą nie była istota uwielbiająca się przemieniać w klauna, tylko zupełnie inny przedwieczny byt! O ile lepiej by się widzowie bawili, gdyby nie te wszystkie powiązania międzypokoleniowe! Aż szkoda, że takiego serialu nie dostaliśmy, a „To. Witajcie w Derry” to prequel, który musi się trzymać sztywnych fabularnych ram.
Nie jestem też przekonany, czy serial w kolejnych sezonach nie zje własnego ogona. Wedle zapowiedzi będziemy się co serię cofać w czasie o jeden cykl, czyli o 27 lat, do wydarzeń pokazywanych w czołówce serialu. Problem w tym, że taki podwójny powrót zaliczyliśmy… już teraz, w 3. epizodzie, więc już wiemy mniej-więcej, czego i kogo po 3. serii osadzonej w całości lub w większości w 1908 r. możemy się spodziewać.
Czytaj inne nasze teksty poświęcone „To. Witajcie w Derry” i Pennywise’owi:
No i tak jak Bill Skarsgard nadal nie powrócił jako Pennywise w pełnej krasie, to jest to tylko kwestią czasu, a ten zły byt już i tak gdzieś w tle się przewija. Nie mam wątpliwości przy tym, że aktor w tej roli ponownie wypadnie świetnie, ale jego obecność działa na niekorzyść tej produkcji w wielu innych aspektach. A szkoda - bo sama opowieść jest świetna, ale po prostu staje się zbyt przewidywalna.







































