"Zołza" to "M jak miłość", któremu zamarzył się "Piękny umysł". Łepkowska i Vega ścigają się, kto zrobi gorszy film
"Zołza" już w kinach. Jak czytamy w zapowiedziach, jest to "ironiczna autobiografia Ilony Łepkowskiej". Scenarzystka "M jak miłość" i autorka "Barw szczęścia" (zwana "królową polskich seriali") nie jest jedyną, która postanowiła opowiedzieć widzom o swoim życiu za pomocą filmu. W końcu za rogiem czai się premiera "Niewidzialnej wojny" Patryka Vegi. Od obu filmów włos mi się jeży na głowie.
Disney+ w rekordowo niskiej cenie. Subskrypcję możesz wykupić tutaj - tylko do 19.09.
Zapomnijcie o starciu seriali "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" i "Ród smoka". Najważniejszy popkulturowy pojedynek tej jesieni rozgrywa się na naszym podwórku. Dwoje polskich twórców postanowiło zaserwować widzom ostro podkręcone autobiografie. Niestety, jak można było się spodziewać, Ilona Łepkowska i Patryk Vega toczą walkę o to, kto zrobi gorszy film. Rywalizacja już ruszyła, bo choć na "Niewidzialną wojnę" przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać, "Zołza" od autorki "M jak miłość" właśnie trafiła do kin.
W przeciwieństwie do "Niewidzialnej wojny" Patryka Vegi, "Zołza" nie rości sobie pretensji do bycia poważną opowieścią o zmaganiach niepokornego artysty. Z samego hasła reklamowego filmu dowiemy się, że jest to "ironiczna autobiografia Ilony Łepkowskiej". Scenariusz napisała sama zainteresowana na bazie książki "Idealna rodzina" swojego autorstwa. Jeżeli brzmi to dla was jak przepis na tragedię, to mieliście słuszne instynkty. Już pierwsze zapowiedzi zwiastowały totalną katastrofę, a wyszło jeszcze gorzej.
Zołza to słaba telenowela od Ilony Łepkowskiej.
O czym opowiada produkcja? Główna bohaterka grana przez Małgorzatę Kożuchowską jest kobietą sukcesu. Zasłynęła jako twórczyni bijących rekordy popularności telenowel. Nie ma w Polsce widzów, którzy nie znaliby sygnowanych jej nazwiskiem tytułów. A Anna Sobańska zrobi wszystko, aby utrzymać na głowie tę koronę "królowej polskich seriali". Interesuje ją tylko praca i kariera, przez co zapomina o swoich najbliższych i przechodzi załamanie nerwowe. Jego manifestacją są niezapowiedziane wizyty wymyślonych przez Sobańską postaci.
"Wy nie istniejecie! Dajcie mi spokój!" - krzyczy do nawiedzających ją serialowych bohaterów. Sympatyczne, starsze małżeństwo pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach, aby zwrócić kobiecie uwagę na jej niewłaściwe zachowania. Bo rzeczywiście Anna Sobańska jest typową "Zołzą". Nastoletniej córce nie pozwala zjeść wegetariańskiej pizzy, bo będzie miała problem z miesiączką, a i na weterankę wojenną nakrzyczy, gdy ta zarysuje jej auto. Podobnie absurdalnych sytuacji znajdziemy tu więcej, a i od nadmiaru suchych żartów może głowa rozboleć. Tylko czego się było spodziewać po filmie sygnowanym nazwiskiem twórczyni "Kogla-mogla" i jego o niebo gorszych sequeli?
Tak jak w - z niezrozumianych przeze mnie powodów wyjątkowo popularnej - serii komedii, w "Zołzie" dochodzi do starcia progresywnych wartości z konserwatywnym punktem widzenia świata. Jako dążąca po trupach do celu kobieta pracująca, główna bohaterka jest ucieleśnieniem feministycznych ideałów, ale Ilona Łepkowska ciągle pokazuje ją jako osobę wybrakowaną, która nie może zaznać szczęścia. W życiu Sobańskiej brakuje bowiem bliskości z rodziną. Aby pozbyć się problemów psychicznych, musi popracować nad własnym temperamentem i relacjami z mężem oraz dziećmi. Scenariusz wyjęty jest tym samym z najgorszych tradycji telewizyjnych tasiemców.
Czy Niewidzialna wojna będzie gorsza od Zołzy?
"Zołzę" ogląda się niczym przydługi odcinek "M jak miłość", który nieumiejętnie aspiruje do poziomu "Pięknego umysłu". Twórcy rzucają banałami na lewo i prawo, przez co kiedy już próbują uciekać w niuanse fabularne, wychodzi to niezręcznie i tanio. Nawet Małgorzata Kożuchowska gra tu jakby zaraz miała wjechać w kartony i umrzeć. Dobija swoją pretensją, gdy prycha podczas wywiadu i zarzuca dziennikarce zadawanie głupich pytań, a potem popada w przesadną histerię, kiedy coś idzie nie po jej myśli. Ja rozumiem, że to film skierowany do fanów Ilony Łepkowskiej, ale wypadałoby okazać im nieco litości.
Nie sposób znaleźć żadnego uzasadnienia, czemu "Zołza" trafiła na wielkie ekrany. Trudno ją nawet nazwać pełnoprawnym filmem. Jej miejsce jest w wieczornej ramówce TVP, gdzieś między "Na dobre i na złe" a "Barwami szczęścia". Wtedy można by machnąć na nią ręką, a tak trzeba będzie się nad nią pastwić na listach najgorszych produkcji roku. Nie ma wątpliwości, że twórcy mają Węże w kieszeni. Pytanie tylko ile ich dostaną, bo przed zgarnięciem wszystkich z pewnością uchroni ich "Niewidzialna wojna". O ile bowiem ironiczna autobiografia Ilony Łepkowskiej zmiata widza z planszy, nieironiczna autobiografia Patryka Vegi już szykuje się do tego samego. Prawdopodobnie nawet z jeszcze większym impetem.
"Zołza" już w kinach. Premiera "Niewidzialnej wojny" 30 września.
Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web.