Tolkien nie żyje od prawie 50 lat, a wciąż go wydają. Zdradzamy kulisy walki o "Historię Śródziemia"
J.R.R. Tolkien nie żyje od niemal 50 lat, a mimo to nowe książki jego autorstwa wciąż pojawiają się w księgarniach i na sklepowych półkach. W najbliższych miesiącach po raz pierwszy w historii w Polsce ukaże się pełna seria "Historia Śródziemia", na którą fani Brytyjczyka czekali od bardzo dawna. W jaki sposób wydawnictwo Zysk i S-ka nabyło prawa do Tolkiena i jak wyglądają kulisy publikowania autorów wiele lat po ich śmierci?
Trudno interpretować wzmożoną aktywności wokół książek J.R.R. Tolkiena inaczej niż przez pryzmat nadchodzącej premiery serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy". Produkcja Amazona zadebiutuje 2 września, a w ciągu kilku tygodni po jej premierze do czytelników trafią też "Upadek Numenoru" autorstwa Briana Sibleya, a także "Natura Śródziemia" i 1. tom "Historii Śródziemia".
Nie myślcie jednak, że J.R.R. Tolkien nagle przeżywa jakiś niesamowity renesans zainteresowania. On go po prostu nie potrzebuje. Mowa o twórcy, który przez cały XXI wiek znajdował się na szczycie list bestsellerów fantasy. Na poważnie mógł z nim rywalizować tylko George R.R. Martin z jego "Pieśnią lodu i ognia". Inni autorzy na pewien czas zyskiwali przewagę, ale Tolkien zawsze wracał na należne mu miejsce. Wielu słabiej zorientowanych czytelników może w tym miejscu zapytać jednak: "Ale jak to możliwe, skoro od 50 lat nie napisał żadnej nowej książki?". W tym miejscu na scenę wchodzą Christopher Tolkien i Tolkien Estate.
J.R.R. Tolkien pisał przez całe dorosłe życie, a jego syn Christopher to potem zebrał.
Za życia brytyjskiego pisarza ukazały się "tylko" "Hobbit, czyli tam i z powrotem", "Władca Pierścieni" oraz dwa zbiory wierszy: "Przygody Toma Bombadila" i "The Road Goes Ever On". Cała reszta jego bogatego dorobku na polu fikcji to dzieła wydane pośmiertnie. Mowa o kilkudziesięciu pozycjach, w tym takich książkach jak "Silmarillion", "Dzieci Hurina", "Niedokończone opowieści" czy właśnie "Historia Śródziemia". Zebraniem wszystkich tych tytułów z dziesiątków często sprzecznych ze sobą i powstających w różnych czasach zapisków zajął się Christopher Tolkien.
Dla jednych był on najlepszym możliwym opiekunem dziedzictwa swojego ojca. Inni wytykali mu nadmierny konserwatyzm i brak dystansu, co poskutkowało negatywnym stosunkiem nawet do "Władcy Pierścieni" Petera Jacksona. Nie brak też osób długo będących fanami Christophera Tolkiena, którzy w ostatnich latach odwrócili się od niego. Ich zdaniem syn pisarza na starość stracił kontrolę nad Tolkien Estate i pozwalał na wydawanie coraz bardziej dyskusyjnych pozycji z dorobku J.R.R. Tolkiena.
Dylemat pośmiertnego wydawania niedokończonych książek i pochowanych po kątach notatek znanych pisarzy nie dotyczy oczywiście tylko tego autora. W ostatnich latach książki zza grobu "posyłali" swoim czytelnikom m.in. Marek Hłasko czy Harper Lee. W niektórych wypadkach pozostawione przez pisarza czy pisarkę materiały nie są wystarczające do domknięcia sagi, więc bierze się za nią zupełnie inny twórca wybrany przez spadkobierców.
Cykl "Diuna" liczy tylko sześć powieści napisanych przez Franka Herberta, pozostałych 15 stworzyli wspólnymi siłami Brian Herbert i Kevin J. Anderson. Na kontynuowanie dochodowych serii zdecydowały się też rodziny Roberta Ludluma i Stiega Larssona. Podobne rozdrabianie oczywiście często kończy się tragicznie, na co dowodem są fatalne sequele trylogii "Millennium" autorstwa Davida Lagercrantza.
Teraz nadszedł moment, by w Polsce ukazała się "Historia Śródziemia".
Licząca 12 tomów seria pierwotnie ukazywała się w latach 1983-1996. Nie są to więc bynajmniej najnowsze dzieła przygotowane przez angielskiego wydawcę Tolkiena, czyli firmę HarperCollins. Christopher Tolkien rozpoczął pracę nad cyklem od razu po wydaniu "Silmarillionu" i "Niedokończonych opowieści". Polacy musieli jednak swoje poczekać na możliwość przeczytania "Historii Śródziemia" w swoim ojczystym języku, bo próby jej wydania w latach 90. skończyły się na niepowodzeniu (wyszły tylko dwie części "Księgi zaginionych opowieści").
Teraz rękawicę podjęło wydawnictwo Zysk i S-ka, które w negocjacjach z Tolkien Estate i HarperCollins podjęło się wydania całej serii. "Historia Śródziemia" swój nowy początek zaliczy dokładnie 26 września, ale publikacja całości zajmie znacznie dłużej. Andrzej Zysk odpowiedzialny w w Zysk i S-ka za negocjowanie praw do autorów przyznaje, że samo podjęcie wyzwania było czymś oczywistym, choć J.R.R. Tolkien swoje kosztuje.
Nie sposób przecenić faktu, że nasz kraj będzie pierwszym nieanglojęzycznym miejscem, gdzie monumentalne dzieło Christophera Tolkiena ujrzy światło dzienne w całości. Do tej pory wydawca z żadnego innego kraju nie był w stanie lub nie chciał podjąć podobnego ryzyka. Właściciele praw też zresztą potrzebowali gwarancji, że wydawnictwo Zysk i S-ka będzie gotowe zakupić z góry całą serię i zobowiązać się do jej publikacji. Rozmowy z Brytyjczykami po części z tego powodu nie należały do łatwych:
Generalnie zakup praw do zagranicznych autorów w Polsce wygląda następująco: osoby wybrane przez właściciela praw zagranicznych spotykają się z rodzimym wydawcą. W tej pierwszej grupie mogą pojawić się agent lub wydawca, w przypadku Tolkiena jest nim HarperCollins, a także przedstawiciel na danym region. Określa się go mianem co-agent. Myśmy bezpośrednio negocjowali z takim co-agentem z Serbii, ale pojawiały się też dyskusje z ludźmi z HarperCollins m.in. na targach. Najpierw omówiliśmy z nimi nasze pomysły, a potem biznesowe i operacyjne kwestie odbywały się już przez co-agenta.
- podkreślił Andrzej Zysk.
Strona brytyjska była za tym, by wydać wszystkich 12 tomów plus indeks. Musieliśmy zobowiązać się do tego zadania, ale też tego chcieliśmy. Nie było opcji, żebyśmy sobie wybierali pojedyncze tomy. z góry musieliśmy też przedstawić naszą grupę tłumaczy. Oprócz tego poproszono nas o przedstawienie wstępnego planu wydawniczego. Przy tylu tomach to zawsze trudna kwestia, bo z zagranicy zawsze są oczekiwania, że książki będą ukazywać się szybciej. W USA i Wielkiej Brytanii nie mają do końca świadomości, ile taki proces trwa. Niby wiedzą, że to trudne i dlatego nie chcą się godzić na przekłady, a z drugiej strony, jak już to zrobią, to potrafią wymagać zawrotnego tempa. Co jest oczywiście zrozumiałe, gdyż w większości wydają autorów anglojęzycznych.
"Historia Śródziemia" będzie mieć grupę tłumaczy. Jedna osoba nie podołałaby takiemu wyzwaniu.
Przedstawiciel wydawnictwa Zysk i S-ka podkreśla, że w Polsce nie brak tłumaczy bardzo zainteresowanych J.R.R. Tolkienem. Część z nich posiadała już nawet przełożone fragmenty cyklu na własne potrzeby lub dla fanowskich magazynów. Dlatego ustalenie współpracy między tłumaczami nie należało do rzeczy trudnych. Największym wyzwaniem logistycznym będą pierwsze tomy, a potem z każdym kolejnym ma być już łatwiej. Wydawnictwo musiało rozważyć kto jest najbardziej odpowiedni do "Księgi zaginionych opowieści", kto do "Natury Śródziemia", a kto do kolejnych tomów:
Agnieszka Sylwanowicz była naszym pierwszym wyborem, bo to osoba, z którą zawsze współpracowaliśmy. Od zawsze szanowaliśmy też dokonania doktora Marka Gumkowskiego, który będzie odpowiadać merytorycznie za całą serię. Dlatego od tych dwóch osób zaczęliśmy dobór. Dalej szukaliśmy tłumaczy z bardzo dobrym dorobkiem, potrafiących się dobrze razem dogadywać, a w jednym przypadku skupiliśmy się na rozpoznawalności w fandomie. Musieliśmy zebrać CV każdego tłumacza i przedstawić właścicielowi praw
- wyjaśnia Andrzej Zysk.
Premierowy tom "Historii Śródziemia" na polski ostatecznie przełoży Cezary Frąc, a do kolejnych oprócz niego i wspomnianej Agnieszki Sylwanowicz zasiądą też Ryszard Derdziński i Paulina Braiter. Miałem okazję porozmawiać z nimi o procesie tłumaczenia J.R.R. Tolkiena i samej "Historii Śródziemia" w szczególności. To co szczególnie wybija się w dyskusji z Frącem, Derdzińskim i Braiter, to chęć wykonania porządnej roboty i spełnienia oczekiwań fanów, ale też dopasowania odpowiednich tomów do swoich zainteresowań. Nie wspominając o pewnym niedowierzaniu, że "Historia Śródziemia" w ogóle trafi do Polski:
Moją pierwszą reakcją na wieść o wydaniu "Historii Śródziemia" było: "O Jezus Maria, ktoś się na to zdecydował?". Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek jakiś wydawca podejmie wyzwanie. To jest bardzo specyficzna pozycja. Nie bardzo rynkowa, ujmując rzecz delikatnie. Coś dla prawdziwych fanatyków lub osób, które po prostu chcą sobie serię postawić na półce. Umówmy się, to jest Tolkien, za niego nie płaci się groszy. Ale jak do mnie zadzwoniono, to oczywiście poczułam przyjemność. Zawsze jest miło, gdy ktoś człowieka docenia. Zaraz potem zdałam sobie jednak sprawę, jaki ogrom pracy nas czeka
- przyznała Paulina Braiter.
Wszystkim zainteresowanym zależy na mocnym ujednoliceniu serii, nad czym osobiście czuwa Marek Gumkowski. Każdy z tłumaczy ma bowiem swoje własne nastawienie do często bardzo konkretnych szczegółów, a gorące dyskusje między nimi potrafią nawet wybuchać w kwestii pisania tolkienowskich nazw własnych z wielkiej lub małej litery. Rozmowy te przebiegają w "bardzo dwudziestowiecznej formie", jak śmieje się Paulina Braiter, czyli za pomocą listy mailingowej.
Kolejne tomy Historii Śródziemia trafiały się tłumaczom według dwóch zasad.
Po pierwsze, członkowie grupy brali te książki, na których im zależało. A po drugie, te odpowiednio dopasowane do ich specjalizacji. Paulina Braiter była szczególnie zainteresowana tomami "Morgoth's Ring" i "The War of the Jewels" składającymi się na tzw. "późniejszy Silmarillion". Cezary Frąc w przeszłości tłumaczył "Władcę Pierścieni", więc otrzymał trzy z czterech części składających się na historię właśnie tego dzieła.
Mnie akurat wydawnictwo przydzieliło tomy, ale dostałem i tak dokładnie to, co najbardziej kocham w "Historii Śródziemia". Wyszedłem zresztą z założenia, że razem ze mną przekładać będą osoby bardzo doświadczone i to im należy się pierwszeństwo wyboru. Dostałem 5. i 9. tom. Znajdują się tam mniej znane opowieści profesora Tolkiena, gdzie wyjaśnia m.in. swoją teorię snu czy preinkarnacji. Zajmuję się genealogią genetyczną i lingwistyką, więc dla mnie to idealne tomy
- wyjaśnił Ryszard Derdziński.
Przed każdym z tłumaczy stało niemałe wyzwanie - jak pogodzić odczucia fana lub fanki z obawą przed zbyt wiernopoddańczym trzymaniem się oryginalnego tekstu. Pierwszy instynkt czytelnika podpowiada, że trzeba jak najlepiej oddać wszystko to, co J.R.R. Tolkien napisał. Ale Paulina Braiter wyjaśnia, że tłumacz "nie zawsze powinien niewolniczo trzymać się tekstu oryginalnego, bo wychodzi z tego kalka". Zadaniem polskiego przekładu paradoksalnie jest też zresztą, żeby "Historię Śródziemia" czytało się trochę łatwiej. Jak mówi Derdziński: "Aby styl notatek, zamienić w styl gotowego tekstu". Zresztą nie można tutaj mówić tylko o jednej formule, bo wiele z tomów "Historii Śródziemia" czyta się po prostu inaczej:
Te pierwsze tomy nie przypominają swoim stylem ani "Władcy Pierścienia", ani "Silmarillionu". Są bardziej jak "Hobbit" czy "Kowal z Przylesia Wielkiego". Czyta się to trochę jak bajkę, natomiast dochodzą do tego jeszcze wszelkiej maści przypisy Christophera Tolkiena. Dla mnie jest o tyle łatwiej, że nie podchodzę do tłumaczenia "Historii Śródziemia" emocjonalnie. W przeciwieństwie do kolegów i koleżanek nie jestem fanem Tolkiena, chociaż go bardzo lubię. Nie jestem też tolkienistą. Jak tłumaczyłem "Władcę Pierścieni", to zgłosiłem się właśnie do Ryśka i Tomka, żeby mi pomogli zrozumieć pewne bardziej szczegółowe rzeczy.
- dodaje Cezary Frąc.
Historia Śródziemia - kiedy kolejne tomy?
Wydawnictwo Zysk i S-ka postawiło sobie za cel jak najszybsze wypuszczenie całej "Historii Śródziemia". Jak podkreśla Andrzej Zysk, przyjęte założenia wstępnie wskazują na wydawanie kolejnych tomów co trzy miesiące. Po upływie pierwszego roku brane jest pod uwagę przyśpieszenie publikacji kolejnych części i wydawanie od trzech do pięciu książek z serii w ciągu dwunastu miesięcy. Wszystko to oczywiście wymaga olbrzymiego planowania i może podlegać drobnym zmianom. Zaufanie i entuzjazm w fandomie są jednak wielkie, nawet jeśli każdy zdaje sobie sprawę z monumentalnego zadania stojącego przed wydawnictwem, o czym wspomina dyrektor marketingu Adam Zysk: