Disney+ już parę lat temu dał nam superbohaterów powracających z martwych. Teraz przyszła kolej na to, by sprawdzić, do czego to doprowadzi. „Marvel Zombies” - recenzja animacji zdecydowanie nie dla dzieci.

Disney+ to serwis, który w założeniu miał być pełen treści dla całej rodziny, ale strategia firmy z czasem się zmieniła. Podobnie jest z jedną ze sztandarowych marek w portfolio korporacji, czyli Marvelem. Scenarzyści, których zatrudnia Kevin Feige, zaczęli nieco odważniej podchodzić do poruszanych przez nich tematów, a nieco niespodziewanie prym wiedzie tutaj… dział animacji. Aczkolwiek nie jest w tym osamotniony.
Już wcześniej dostaliśmy „X-Men 97”, czyli kontynuację kultowego „X-Men: The Animated Series”. W tym przypadku zdecydowano się obrać za grupę docelową nie tych młodszych widzów, jak w przypadku oryginału (który swoją drogą też przemycał dość dojrzałe tematy), tylko konkretnie tych fanów, którzy oglądali go za dzieciaka. Spodobała mi się też świeża perspektywa z aktorskiego „Ironheart”, w którym główną bohaterką stała się w zasadzie antybohaterką. Wpadła w szpony samego diabła.
A teraz przyszła kolej na „Marvel Zombies”
Mamy tutaj do czynienia z miniserią będącą spin-offem jednego z odcinków „What If…?”, czyli animacji ukazującej nam alternatywne rzeczywistości, w których niektóre wydarzenia potoczyły się inaczej niż w tym głównym MCU. Opanowany przez zombie świat był tam areną zmagań odjechanych wersji znanych nam postaci, a chociaż tamta historia doczekała się satysfakcjonującego zakończenia, to ten świat się bynajmniej nie skończył. Okazało się, że zamieszkuje go masa (meta)ludzi, którzy nie stracili nadziei na lepsze jutro.
Bryan Andrews i Zeb Wells, czyli twórcy „Marvel Zombies”, nakręcili swój serial przy tym tak, że znajomość odcinka „What If…?”, którego de facto jest spin-offem, wcale nie jest niezbędna, by śledzić poczynania bohaterów. W centrum mamy tutaj bowiem Ms. Marvel, która w towarzystwie Kate Bishop i Ironheart przemierza pustkowia w towarzystwie sztucznej inteligencji FRIDAY zamkniętej w pancerzu Iron Mana z maskotką zamiast głowy. Dziewczyny wplątują się rzecz jasna niespodziewanie w kabałę, która pcha je na misję ratowania świata.
Marvel Zombies jest przy tym pełne (niewymuszonego!) humoru.
Z jednej strony mamy poważną tematykę i koniec świata, a z drugiej dziewczyny, które żartują sobie z tego, że trzeba rozpruć flaki zombiaka, by wyciągnąć z nich MacGuffina. Do tego na swojej drodze główna bohaterka, którą jest bez dwóch zdań właśnie Ms. Marvel, spotyka postaci, które aż proszą się o to, by puszczać zabawne onelinery. Red Guardian z Yeleną i Jimmy Woo z Shang-Chi i Baron Zemo z Johnem Walkerem i całym swoim podwodnym miastem wywołują salwy śmiechu.
Show kradnie jednak postać, której pojawienia się kompletnie się nie spodziewałem, czyli… Blade Knight. To słynny łowca wampirów, który zyskał moce Moon Knighta i stał się awatarem boga Konshu, z którym Ms. Marvel wchodzi w komitywę. Do tego powracają tutaj Spider-Man oraz Ant-Man (jako głowa zamknięta w słoiku z doczepionym płaszczem Doktora Strange’a) znani z „What If…?”, ale na szczęście w drugoplanowej roli.
Serial nie jest przy tym cukierkowy, a trup ściele się gęsto.
Jako że mamy do czynienia z alternatywnym uniwersum, to żadnej z postaci nie założono plot-armora i mogą zginąć w każdej chwili. Do tego, chociaż są to bohaterowie animowani, to przemawiają do nas znanymi głosami, więc łatwo się do nich przywiązać, jeśli przywiązani jesteśmy do ich wariantów z tego głównego Marvel Cinematic Universe. W serialu nie zabrakło przy tym głównego złoczyńcy, którym jest Wanda Maximoff przemieniona w nieumarłą istotę.
W tej luźnej ekranizacji komiksu „Marvel Zombies” autorstwa Roberta Kirkmana (rzecz jasna tego samego, co dał nam „The Walking Dead”) zarażeni superbohaterowie nie tracą zaś ani swoich supermocy, a często też zdolności komunikowania się, co czyni z niej istotę niezwykle niebezpieczną. Jej heraldką została z kolei Okoye z Wakandy, która na pasku ma masę nieumarłych herosów. No i widać, że twórcom, chociaż dostali tylko 4 odcinki, nie szczędzono budżetu.
Dzieje się tutaj sporo, a animacja stoi na bardzo wysokim poziomie. Mamy przy tym do czynienia z pierwszą produkcją animowaną Marvel Studios Animation w kategorii TV-MA. Krew leje się tu gęsto, a rozczłonkowane ciała fruwają po ekranie. Nie trzeba obawiać się ugrzecznienia poruszanej tutaj tematyki, a w pewnym momencie nawet zzombifikowany i przecięty na pół Kapitan Ameryka nie robi już na widzu wrażenia. Dokładnie tego po „Marvel Zombies” oczekiwałem.
Oczywiście to i tak nic przy tym, co wyczynia obecnie James Gunn z DC.
Konkurencyjne studio Warner Bros. oddało stery nad ekranizacjami komiksów o Supermanie, Batmanie i spółce w ręce Jamesa Gunna, który też uznał, że animowane opowieści o superbohaterach to coś, czego widzowie oczekują. DC Universe od takowej zresztą się zaczęło, gdyż pierwszym projektem było „Koszmarne komando” o grupie jeszcze większych wykolejeńców niż z „Legionu samobójców”.
Do tego raczkujące DC Universe staje w kontrze do Marvela, który klepany był przez ponad dekadę na jedno, familijne kopytu. Tyle dobrego, że Disney wreszcie zrozumiał, że nie każda z jego produkcji musi być odpowiednia dla całej rodziny. Szkoda jedynie, że tak późno, a do tego obawiam się, że wytwórnia będzie teraz chciała wrócić do sprawdzonych schematów oraz do korzeni.
Obawiam się, że Marvel Zombies to ostatnia animacja tego typu, jaką dostaniemy.
Nie sposób pozbyć się wrażenia, że Disney, który zapowiedział lata temu masę animacji oraz kilka seriali, stara się je teraz wypchnąć niczym z karabinu maszynowego, aby tylko mieć je z głowy. Ostatnie produkcje studia przechodzą jakoś bez echa, do tego zrealizowano je finalnie w formie krótkich miniserii (tak jak było z „Eyes of Wakanda”), a do tego często wszystkie odcinki trafiają do Disney+ niemal od razu lub wręcz tego samego dnia (jak z „Echo”). A o kontynuacjach w większości przypadków mowy nie ma.
Mam też wrażenie, że Marvel Studios nie zidentyfikowało trafnie te kilka lat temu, których nowych bohaterów widzowie będą chcieli oglądać pod koniec 2025 r. (stąd pewnie nacisk na postawienie Ms. Marvel w centrum) i nie przewidział, że niektóre projekty nie dojdą w ogóle do skutku (stąd Blade Knight). Tworzenie tego typu animacji zajmuje zaś bardzo dużo czasu, a kolejnych na horyzoncie nie widać. Firma mogła się sparzyć na swoich dotychczasowych asumpcjach.
Czytaj inne nasze teksty poświęcone ekranizacjom Marvela:
A o ile Disney nie pracuje teraz nad nowymi projektami typu „Marvel Zombies” po cichu, to mogą minąć lata, zanim takowe powstaną. Jeśli w ogóle do tego dojdzie. A szkoda, bo takie produkcje jak „Marvel Zombies” zawsze mogą tchnąć w uniwersum Marvela trochę, że tak to ujmę, życia.