REKLAMA

„Minari”, „Nomadland” a może „Sound of Metal”? Który film zdobędzie Oscara 2021?

Każdego roku tysiące kinomanów na całym świecie zadaje sobie to samo pytanie - który film zdobędzie najważniejszą branżową nagrodę? W tym roku poziom filmów nominowanych jest nadzwyczaj wyrównany.

oscary 2021 kto wygra
REKLAMA

Oczywiście na tym etapie, co bardziej obeznani z branżą filmową i interesujący się tzw. sezonem oscarowym obserwatorzy wiedzą raczej, że Oscary nie są już od dawna miernikiem jakości danego filmu. To znaczy, do pewnego stopnia są. Bardzo rzadko zdarza się, by do Oscarów był nominowany film kompletnie beznadziejny i ewidentnie słaby.

REKLAMA

Zdarzały się przypadki przeciętniaków nominowanych, a nawet otrzymujących statuetkę w kategorii „Najlepszy film” („Green Book”, żeby daleko nie szukać). Ale mimo wszystko pewien poziom jest nieprzekraczany przez nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej.

Tym niemniej ta nagroda to wypadkowa dobrego PR-u, promocji, marketingu, obrotnych producentów i ludzi od marketingu, a nawet tak trywialnych wymagań, jak to, że film, który ma premierę bliżej końca roku ma większe szanse na nagrodę niż ten, który premierę miał na początku czy w środku roku.

Do tego Akademia w chwili obecnej liczy sobie blisko 10 tys. członków. Nie jestem wprawdzie specjalistą od statystyki, ale wydaje mi się, że im większa liczba ludzi oceniających/podejmujących decyzję, tym bardziej uśrednia się ten zbiorowy gust i werdykt.

Wiedząc to wszystko, najważniejszym momentem dla mnie jest ogłoszenie nominacji.

To one są najbardziej miarodajnym barometrem tego, co się wydarzyło w kinie w minionym roku. 2020 był jednym z najsłabszych w ostatnich latach. I po części nominacje w kategorii „Najlepszy film” to potwierdzają. W pozostałych kategoriach podobnie, gdyż zarówno przy okazji zdjęć, aktorów czy scenariuszy nie dojrzałem nic wybitnego.

No, może poza filmem „Ojciec” - to chyba jedyna produkcja, która w mojej opinii wyróżnia się aktorsko i scenariuszowo ponad średnią. Ten film (i zapewne „Sound of Metal”) zostaną ze mną na dłużej, ale to nie są dzieła na tyle wybitne, by przeszły do klasyki kina czy zapisały się w annałach. Co nie oznacza, że są złe. Akurat te dwa przypadki to filmy bardzo dobre. Natomiast ja mam, może trochę niepotrzebnie, ciągle dość romantyczne postrzeganie Oscarów, jako nagrody, o którą walczą filmy wyjątkowe. Wyjątkowości przy okazji nominowanych w tym roku w większości nie dostrzegam.

Ale, żeby nie narzekać, muszę zaznaczyć, że ogólny poziom wszystkich nominowanych filmów jest bardzo wyrównany.

W minionych latach właściwie zawsze widziałem filmy, które były moimi faworytami obok produkcji, które znajdywały się kilka poziomów artystycznych niżej.

Obecnie, trudno mi wskazać jednoznacznie faworyta. Bukmacherzy i „znawcy” stawiają na „Nomadland” (trochę nie wiem dlaczego, więcej na ten temat w mojej recenzji tego filmu).

Niewykluczone, że film w reżyserii Chloe Zhao zwycięży. Ale nie będzie to oczywista wygrana, gdyż „Nomadland” nie odstaje jakoś wyraźnie na plus od pozostałych. Gdybym ja miał wybierać, to postawiłbym na „Ojca”, bo to jak dla mnie najlepszy film roku (więcej argumentacji tego wyboru znajdziecie w mojej recenzji).

Ewentualnie byłby to jeszcze „Sound of Metal”.

Te dwa filmy zrobiły na mnie największe wrażenie emocjonalnie, artystycznie, aktorsko, scenariuszowo (oba mają klarowne i proste skrypty, ale w tym tkwi właśnie ich siła). To dzieła opowiadające o ludziach mierzących się z losem, na który nie mają wpływu. A żyjąc w czasach pandemii praktycznie każdy z nas musiał stanąć przed podobnymi zagadnieniami.

To też filmy o chorobach bądź poważnych uszczerbkach na zdrowiu, a wydaje mi się, że kino zdecydowanie zbyt rzadko porusza te tematy. Dla większości ludzi utrata słuchu, społeczność ludzi niesłyszących czy stawianie czoła postępującej demencji, to zagadnienia abstrakcyjne albo co najwyżej anegdotyczne.

Wspomniane przeze mnie filmy pracują na to, by szeroka widownia nie tylko zobaczyła na czym te problemy zdrowotne polegają, ale też działa w kierunku uczenia nas empatii względem innych.

Mam w sumie drobny problem jeśli chodzi o obecność filmu „Ojciec” w tym gronie. Mianowicie, jest to film brytyjski.

Mam więc wrażenie, że Oscary trochę naginają rzeczywistośc i „oszukują”, dodając do grona „najlepszych amerykańskich filmów” znakomite produkcje Brytyjczyków. Oczywiście zapewne furtką ku temu, jest fakt, że któryś z producentów jest Amerykaninem i to już właściwie rozwiązuje sprawę, ale ja nadal nie jestem fanem tego nietrzymania się reguł i niekonsekwencji. Bo skoro filmy powstałe poza USA mogą być nominowane w kategorii „Najlepszy film”, to w takim razie czemu Akademia nie sięga też po inne kinematografie światowe i przy okazji nie zmieni nazwy na nagrody dla najlepszych filmów na świecie?

Zresztą wygrana koreańskiego „Parasite” w zeszłym roku tylko potwierdza ten brak konsekwencji i wybiórczość Amerykańskiej Akademii. W roku bieżącym zresztą w kategorii „Najlepszy reżyser” nominowany jest Thomas Vinterberg za film „Na rauszu”, który startuje w kategorii „Najlepszy film zagraniczny”. Logika Oscarów ostatnio ostatnio gubi mnie po drodze, gdyż naginają zasady, które sami stworzyli.

Jeśli chodzi o kreacje aktorskie, to bez wątpienia największe wrażenie zrobiła na mnie łamiąca serce wybitna kreacja Anthony’ego Hopkinsa z filmu „Ojciec”.

Gdyby Oscary rzeczywiście nagradzały realnie najlepszych w swoim fachu nominowanych, to bez dwóch zdań statuetka powędrowałaby do niego.

Ale nagrody Akademii to też wiele innych czynników. Niewykluczone, że pod uwagę zostanie wzięty fakt, że Hopkins Oscara już ma (za „Milczenie owiec”), ma też za sobą wiele dekad udanej kariery. Wypadałoby więc nagrodzić kogoś młodszego, dla kogo Oscar będzie furtką do kolejnego etapu rozwoju.

Tutaj ja bym postawił na Riza Ahmeda, ale cos czuję, że skończy się na tym iż to Chadwick Boseman dostanie nagrodę. Jego kreacja w „Ma Rainey: Matka blusea” była fantastyczna, ale nie mam poczucia, że to rola zasługująca na Oscara. Ale przypuszczam, że nagroda trafi do niego bardziej jako symbol uznania dotychczasowego dorobku niedługo po jego tragicznej i niespodziewanej śmierci.

Dziwi mnie nominacja dla Stevena Yeuna w tej kategorii. Nie dlatego, że źle zagrał, ale bardziej dlatego, że w „Minari” mamy bohatera zbiorowego i nie miałem wrażenia, że Yeun gra w nim postać pierwszoplanową.

W przypadku kategorii „Najlepsza aktorka” nie mam poczucia, że któraś z ról się jakoś szczególnie wyróżnia. Jeśli ja miałbym stawiać, to postawiłbym na Vanessę Kirby z filmu „Cząstki kobiety”. Jej odważna rola kobiety mierzącej się z traumą utraty dziecka tuż po porodzie i sama tylko półgodzinna sekwencja porodu w jej wykonaniu robi potężne wrażenie.

Niewykluczone jednak, że Akademia postawi na Andrę Day za jej kreację Billie Holliday. To byłoby nie lada wydarzenie, jako, że jest to jej filmowy debiut pełnometrażowy.

Jeśli chodzi o scenariusz oryginalny to stawiam na bezbłędne pióro Aarona Sorkina.

Genialnie wymierzył on tempo, napisał kapitalne dialogi i to dzięki temu „Proces Siódemki z Chicago” ogląda się tak znakomicie. Sądzę, że i Akademia go doceni.

W kategorii „Najlepszy scenariusz adaptowany” kibicuję filmowi „Ojciec”, choć sądzę, że realny pojedynek stoczą „Nomadland” i „Pewnej nocy w Miami…”. Oba te filmy podejmują ważne kwestie społeczne i kulturowe rozgrywające się w USA, a jak wiemy, postulaty polityczne zawsze mają swoje wzięcie przy tego typu nagrodach. Niech ktoś mi tylko proszę wytłumaczy, co w tej kategorii robi „Kolejny film o Boracie”? Akademia chciała w ten sposób pokazać, że ma poczucie humoru?  Bo nie bardzo rozumiem.

W kategorii „Najlepszy film międzynarodowy” moim zdaniem główna walka stoczy się między „Na rauszu” a „Aidą”.

Nominowany w tej kategorii jest też znakomity „Kolektyw”, ale on jest nominowany także w kategorii dokumentalnej (co też jest w sumie trochę bez sensu) i to w niej powinien wygrać. „Na rauszu” podejmuje ciekawy i oryginalny temat, ale z kolei „Aida” to wstrząsający dramat o wojnie w Bośni, a jak wszyscy wiemy, Akademia ma od dekad słabość dla takich produkcji. Nie żeby „Aida” na Oscara nie zasługiwała.

W kategorii animowanej wygra zapewne (niestety) „Co w duszy gra”. Moje zdanie na temat tego przedziwnie rozpisanego filmu już swego czasu napisałem. Tutaj nadmienię jedynie, że po cichu liczę iż wygra jednak „Sekret wilczej gromady” choćby tylko za piękną i oryginalną warstwę formalną. Choć jest czymś ponad to.

Kategoria „Najlepszy aktor drugoplanowy” jest bodaj najbardziej zabawna ze wszystkich w tym roku.

Otóż nie tylko mamy w niej (nie wiem czemu) nominowanego Sachę Barona Cohena, za powtórzenie swojej roli Borata sprzed ponad 15 lat (czemu w takim razie nie był nominowany za pierwszym razem?)

Ale dalej jest jeszcze lepiej. Bo warto wspomnieć o tym, że Akademia tak bardzo chciała nominować Lakeitha Stanfielda oraz Daniela Kaluuyę, że, choć grali oni pierwszoplanowe role w filmie „Judas nad the Black Messiah”, to, jako że nie było dla nich tam miejsca, to zostali wrzuceni do kategorii drugoplanowej. Nie wiem naprawdę, kto nad tym wszystkim czuwa, ale mam wrażenie, że doszło do jakiegoś sabotażu.

Podobnie zabawna jest kategoria „Najlepsza aktorka drugoplanowa”.

Tam widzimy, opisywaną już przez nas sytuację, w której to nominowana jest Glenn Close za rolę w kiepskim filmie „Elegia dla bidoków”. Jak być może wiecie, Close jest też nominowana za tą samą rolę do Złotych Malin w kategorii „Najgorsza aktorka drugoplanowa”. Po cichu liczę, że wygra obie nagrody i wtedy już właściwie będzie jasne, że nic nie jest jasne.

Kolejnym kwiatkiem jest nominacja dla Marii Bakalovej za rolę córki Borata w „Kolejnym filmie o Boracie”. Naprawdę nie rozumiem fascynacji Akademii tym filmem, który jest popłuczynami po pierwszym „Boracie” sprzed 16 lat. Czy zadziałał tu efekt katharsis związany z tym, że „Borat 2” wyśmiewał znienawidzoną przez hollywoodzki establishment grupę zwolenników Trumpa, jego samego oraz skrajnych konserwatystów? Chyba tak.

W kategorii „Najlepsze zdjęcia” właściwie nie ma o czym rozmawiać. Jedynym i oczywistym wyborem jest Erik Messerschmidt za film „Mank”.

Jeśli chodzi o efekty specjalne to zostaje nam chyba tylko „Tenet”, bo nominacje dla „Nieba o północy” i „Mulan” to jakieś żarty z widowni.

O filmie „Tenet” można sporo złego powiedzieć, bo to czołówka najgorszych filmów Christophera Nolana (choć to nadal dobre kino), ale brak tego filmu w kategorii „Najlepszy montaż”, kiedy to właśnie pod względem montażu się ta produkcja wybija, jest dla mnie olbrzymią zagadką.

Szczerze mówiąc to zamieniłbym też Chloe Zhao czy Lee Isaaca Chunga na Nolana w kategorii „Najlepszy reżyser”, bo „Nomadland” i „Minari” to spokojne i niezbyt rozbudowane formalnie kino. Podczas gdy „Tenet” reżysersko jest naprawdę majestatyczną robotą. Oczywiście nastrojowe i kameralne kino też ma swoją siłę i artyzm, ale w kategorii „Najlepszy reżyser” względy formalne powinny odgrywać pierwszoplanową rolę. Obecnie pod tym względem prym wiedzie David Fincher. Jego „Mank” to bezwzględnie najciekawsze i najbardziej imponujące formalnie dzieło spośród nominowanych w tym roku.

To tyle jeśli chodzi o moje nadzieje i uwagi związane z Oscarami w tym roku.

Przypominam, że gala Oscarów 2021 odbędzie się 25 kwietnia 2021. Będzie ją można oglądać na żywo w CANAL+. Start o godzinie 2:00 w nocy czasu polskiego.

REKLAMA

Oscarowe i głośne tytuły możesz obejrzeć w CHILI za darmo dzięki nowej promocji Logitech – sprawdź

* Źródło obrazka wiodącego: https://abc.com/shows/oscars

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA