REKLAMA

Polski film "Wiedźmin" kończy 20 lat. Przez chwilę Geralt był pośmiewiskiem, a stał się ikoną popkultury

"Wiedźmin" w 2021 roku jest nie tylko najpopularniejszą popkulturową marką z Polski, ale wręcz ikoną współczesnego fantasy. Na palcach jednej ręki można policzyć osoby, które nie znają Geralta z Rivii. Dwadzieścia lat temu taki scenariusz wydawał się niemożliwy, a nastroje wśród fanów były minorowe. Wszystko przez premierę polskiego filmu z Michałem Żebrowskim.

wiedźmin polski film 20 lat
REKLAMA

Polski "Wiedźmin" kończy dzisiaj 20 lat, co stanowi idealną okazję na poświęconą mu retrospekcję. Bo choć przez ostatnie dwie dekady Geralt z Rivii przeszedł niewyobrażalną drogę, to wspomniane adaptacyjne początki przyniosły fanom więcej zgryzoty niż radości. Film Marka Brodzkiego przez lata był wręcz powszechnie uznawany za symbol fatalnego okresu w historii polskiej kinematografii. Produkcję tak fatalną, że w jakimś sposób zdołała przekląć "Wiedźmina" i cały gatunek fantastyki, do którego w kolejnych 20 latach rodzimi reżyserzy, scenarzyści i producenci wracali niezwykle rzadko.

REKLAMA

Z czasem do dyskusji o produkcji z 2001 roku przeniknęła jednak duża dawka nostalgii za niektórymi elementami, tego bądź co bądź nieudanego projektu. Nie brakowało nawet osób, które porównywały "Wiedźmina" Netfliksa z "Wiedźminem" TVP i znajdowały sporo pozytywów w tym drugim. Oczywiście produkcji nie brakowało licznych wpadek, ale znajdzie się wcale niemało polskich widzów darzących większą sympatią Michała Żebrowskiego i Zbigniewa Zamachowskiego niż Henry'ego Cavilla i Joeya Bateya. Obaj wspomniani aktorzy odwdzięczyli się za te ciepłe słowa powrotem do ról Geralta oraz Jaskra. Michał Żebrowski podkład głos pod Białego Wilka w polskiej wersji językowej serialu Netfliksa, a Zbigniew Zamachowski wystąpił w naprawdę niezłej fanowskiej produkcji "Pół Wieku Poezji Później".

Polski "Wiedźmin" poległ przez wiele różnych czynników, ale najważniejszym była decyzja o robieniu filmu i serialu.

Nawet dzisiaj mało kto poza Patrykiem Vegą decyduje się na tego typu podwójną realizację, a w tamtym okresie była to wręcz samobójcza decyzja. Budżet "Wiedźmina" w wysokości około 18-19 mln złotych (źródła nie są do końca zgodne w kwestii dokładnej kwoty) na pierwszy rzut oka prezentował się całkiem obiecująco. Jak podaje Adam Flamma w książce "Wiedźmin. Historia fenomenu" średni budżet w tamtym okresie oscylował bardziej w granicach 4-4,5 mln zł. Rzecz w tym, że taka kwota wcale nie poszła na film. Trzeba było za nią nakręcić pełnometrażowy film i trzynaście odcinków serialu. Gros pieniędzy pochłonął też marketing.

Gdyby twórcy i producent Lew Rywin poszli tylko w film, to nawet przy dużo skromniejszych środkach mogliby stworzyć coś wiarygodnego i interesującego. Z kolei wybór samego serialu dałby szansę na bardziej logiczne przełożenie opowiadań Sapkowskiego do fabuły. Niestety, w tym wypadku wszyscy zainteresowani chcieli mieć ciastko i równocześnie je zjeść. Co w połączeniu z technologicznymi niedostatkami, lekceważącym stosunkiem do fantastyki i brakiem zrozumienia historii Geralta z Rivii zakończyło się wielką klęską artystyczną. Pod względem finansowym nie było wcale lepiej. Do kin na "Wiedźmina" wybrało się 700 tys. osób, ale przy tak olbrzymim budżecie nawet milion byłoby za mało.

Ile osób dzisiaj poszłoby do kin na taki blockbuster? Dzięki CD Projekt RED i firmie Netflix pewnie dziesiątki milionów.

Dzisiaj możemy już z dużą ulgą powiedzieć, że "Wiedźmin" wcale nie został na wieki przeklęty przez polską adaptację. Potrzebował jednak trochę czasu i zmienionych okoliczności. Międzynarodowej sławy Białego Wilka nie byłoby oczywiście, gdyby nie gry wideo od studia CD Projekt RED. Można oczywiście mówić o licznych tłumaczeniach oryginalnej sagi czy popularności serialu TVP w takich krajach jak Argentyna, Niemcy, Czechy i Chiny. Do nowego pokolenia fanów dotarły jednak w pierwszej kolejności właśnie gry. Ich sukces otworzył drzwi przed filmowym projektem Tomasza Bagińskiego, który postanowił dać Geraltowi drugą szansę na wielkim lub małym ekranie.

Nie ma przypadku w tym, że poszukiwanych pieniędzy twórca "Katedry" nie doczekał się w Polsce. Wyrosłe do miana legendarnych problemy z "Wiedźminem" Brodzkiego do dzisiaj skutecznie odstraszają potencjalnych inwestorów od fantastyki. Globalna korporacja taka jak Netflix nie miała jednak tego typu oporów. Dzisiaj zaś można powiedzieć, że złote dziecko CD Projekt RED tkwi całkowicie w garści platformy VOD. To ona dyktuje przyszłość marki. Popularni "Redsi" w tym czasie mierzą się z własnymi problemami, a Andrzej Sapkowski od czasu "Sezonu burz" nie napisał żadnej nowej książki poświęconej Geraltowi, jego przyjaciołom i wrogom.

"Wiedźmin" nie jest już najpopularniejszym serialem Netfliksa w historii. Z wynikiem 76 mln widzów w pierwszym miesiącu wypadł poza TOP 3.

REKLAMA

W minionych miesiącach wyprzedziły go "Squid Game", "Bridgertonowie" oraz "Lupin". Ale wraz z premierą 2. sezonu Geralt prawdopodobnie powróci na szczyt. W międzyczasie firma pracuje zaś nad kolejnymi spin-offami. Po "Wiedźmin: Zmora Wilka" nadejdzie czas prequela "Wiedźmin: Rodowód krwi", a w kolejce są już kolejny animowany film i budzący olbrzymie kontrowersje serial dla dzieci. Być może w takim tempie wkrótce będziemy mówić o przesycie Białym Wilkiem i jego przygodami.

Z drugiej strony nikt chyba nie chciałby powrotu do 2001 roku i późniejszej dekady niemal pozbawionej jakichkolwiek nowych wiedźmińskich historii. Nawet jeżeli czujemy sentyment za tamtymi czasami: Michałem Żebrowskim, Geraltem inspirującym się samurajami czy pokracznie wyglądającym złotym smokiem. Nostalgia nostalgią, ale są pewne granice. Więcej "Wiedźmina" to zawsze lepszy scenariusz niż całe lata bez "Wiedźmina".

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA