Jeżeli czegoś nie ma na Netfliksie, to jest tak, jakby nie istniało - takie myślenie to błąd
Netflix jest jak Sssskarb z książek Tolkiena – Jeden, by wszystkimi rządzić. Wiele osób świata poza nim nie widzi i przez to przegapia wiele doskonałych seriali. Mogą zdobywać nagrody, oceny 10/10, być współczesnymi klasykami, ale jeśli nie wylądują na platformie z czerwonym "N", raczej trudno się spodziewać, żeby stał się bardzo, bardzo popularny.
Idealnym przykładem jest amerykańskie "The Office". Kultowy serial od lat wisiał na Amazon Prime, ale dopiero kiedy ogłoszono, że trafi na Netfliksa, internet wybuchł – na Facebooku pisali o tym wszyscy, dosłownie jak o meczu polskiej reprezentacji. Tak jakby produkcja była jakimś Świętym Graalem. Od momentu "premiery" w zeszły weekend, serial sprzed kilku lat jest jednym z najchętniej oglądanych w polskiej wersji serwisu (miejsce 7.).
I odwrotna sytuacja. Pamiętam, jaki był lament, gdy okazało się, że "Przyjaciele" znikną z Netfliksa z końcem 2020 roku. Przecież to tak, jakbyś wstał rano i nie było Teleranka! Rachel, Rossem i resztą zaopiekowało się jednak HBO GO. Kiedy wszystkie sezony pojawiły się tam w kwietniu, internet zbytnio się tym nie przejął tym faktem. Skończyły się memy i analizy sitcomu pod względem politycznej poprawności. Jakby wszyscy o nim zapomnieli (pomijając rzecz jasna sam odcinek specjalny), a przecież dalej go można oglądać w naszym kraju bez problemu.
Seriale Amazona to w Polsce prawdziwa egzotyka, a o "Tedzie Lasso" nie będziesz miał nawet z kim pogadać.
Każdy z nas zna to uczucie, kiedy odkryje super serial i chce go czym prędzej "narzucić" znajomym. Pewnie niedawno spora część osób miała tak ze "Squid Game". Czy gdyby południowokoreańska produkcja wyszła nie na Netfliksie, to byłaby takim ultrahitem? Pewnie że nie! A przynajmniej nie aż tak wielkim. Znam masę doskonałych seriali, które w Polsce są totalnie egzotyczne, choć zachwyca się nimi świat.
Ile znacie osób, które oglądały "Teda Lasso" na Apple TV+? Ja dwie, w porywach do trzech i wszystkie są w naszej redakcji. Serial z Jasonem Sudeikisem zgarnął 7 nagród Emmy i jest uznawany za najlepszy serial komediowy ostatnich lat, ale nie pogadasz o nim z nikim na imprezie. Podobnie jest z innym serialem oryginalnym Apple'a – "Fundacją". Nowa superprodukcja na podstawie serii równie genialnej i popularnej, co "Diuna" przeszła kompletnie bez echa, podobnie jak i wszystkie inne tytuły serwisu. I to pomimo tego, że przecież w Polsce jest tylu applemaniaków.
Trochę inaczej jest teraz z Amazon Prime. Serwis dał taką ofertę, że aż głupio się nie skusić (49 zł za rok). Jednak wcześniej, gdy ktoś mnie pytał o to, czy widziałem ostatnio jakiś dobry serial, to wcale nie polecałem Netflix Originals, ale właśnie tytuły z tego serwisu: "Fleabag", "The Boys", "Undone" czy "Upload" to przecież prawdziwe perełki, które powinny mieć widownię złożoną nie tylko z recenzentów. A to tylko niewielki wycinek bazy. Myślę, że Amazon przebudzi się (choć pewnie na chwilę) dzięki serialowemu "Władcy Pierścieni". Akurat obok tej produkcji nie będzie można przejść obojętnie.
HBO to już w ogóle dla mnie fenomen. Marka istnieje w naszej świadomości od lat 90. i wypuszcza co jakiś czas arcydzieło, ale ostatnią dużą produkcją, którą się wszyscy jarali była "Gra o tron". Mam wrażenie, że 3. sezon "Co robimy w ukryciu" tylko ja tam oglądam, a przecież to uniwersum Taiki Waitiego miało licznych fanów.
"Biały lotos" to z kolei serial, o którym nie usłyszałem złego słowa, ale tylko na fanpage'ach dla geeków. Sam przyznam szczerze, że mam go na kupce wstydu i obejrzę zaraz po nadrobieniu "Sukcesji" – kolejnym przejawie geniuszu HBO, o którym w Polsce wiedzą głównie ludzie, którzy przeszli Netfliksa.
Netfliksa i inne serwisy streamingowe możemy dzielić z rodziną lub znajomymi. Wyjdzie nas to tam samo
Nie mam nic do Netfliksa – sam go oglądam prawie codziennie i mam do niego słabość za wiele wspaniałych chwil. Pierwszy sezon "Stranger Things" był chyba jedynym serialem, przy którym zarwałem noc, bo nie mogłem się oderwać, ale nie żałuję tego do dziś. I wspominam z sentymentem i tęsknotą za złotymi czasami Netfliksa, gdy ten kręcił same dobre seriale. Teraz na 9 kapiszonów przypadnie jedna petarda. Nie będę jednak narzekał, bo mam oprócz tego kilka alternatyw (patrz wyżej). Śmieszą mnie jednak ludzie, którzy hejtują produkcje Netfliksa i stan współczesnej popkultury, ale nie sięgną po nic innego.
Netflix jest królem polskiego streamingu, tak jak szczupak jest królem wody. Player tylko na chwilę zrzucił go z miejsca pierwszego dzięki "Listom do M. 4". Wynika to z wielu rzeczy: stale aktualizowanej, opasłej bazy filmów i seriali, ale i wygody czy zwykłego lenistwa. Prościej jest przecież płacić samemu za jedną usługę i odpalić losowego średniaka dla zabicia czasu, hate-watchingu lub do snu, ale jakże wiele się traci i stajesz się więźniem przyzwyczajenia.
Zawsze trzeba jednak szukać jakiś pozytywów – przynajmniej z perspektywy filmowców. I nie chodzi mi o to, że ludzie odchodzą lub nie chcą pirackich wersji z chińskimi napisami. Jeżeli dany tytuł dostąpi zaszczytu dołączenia do Netfliksa, to może odnieść nawet międzynarodowy sukces. Tak przecież było z "365 dni" czy "W lesie dziś nie zaśnie nikt". Drugie życie otrzymują też stare kryminały TVP (choć wcześniej były za darmo w serwisie VOD Telewizji Polskiej).
To jednak wciąż potwierdza regułę, a Netflix jest trochę tym, czym kiedyś była radiowa Trójka – nauczyła ludzi, że jedyny słuszny gatunek muzyki to progresywny rock i nic innego się nie liczy. Wrócę do tych rozmyślań, gdy do Polski wkroczy HBO Max i Disney+. Dużo może się zmienić, ale też nie musi.
* zdjęcie główne: afra32 / Pixabay