Jakie są najlepsze horrory 2021 roku? W mijających 12 miesiącach nie zabrakło wpadek, niewypałów i rozczarowań. Na szczęście było też całkiem sporo niezłych, dobrych, a nawet wybitnych filmów grozy. Bawiliśmy się na "Wcieleniu", baliśmy się na analizie sytuacji Afroamerykanów w "Candymanie", czy kibicowaliśmy Nicolasowi Cage'owi w walce z animatronikami.
Najlepsze horrory 2021 roku mogliśmy obejrzeć w kinach, czy serwisach VOD. Na wielkim ekranie nie zabrakło powrotów gatunkowych legend ("Halloween zabija", "Candyman"), a na Netfliksie zabawy schematem młodzieżowych filmów grozy ("Ulica Strachu", "Ktoś jest w twoim domu"). Żaden z tych tytułów nie skradł jednak serca autora tego tekstu, jak pewna b-klasówka sygnowana nazwiskiem Jamesa Wana.
Najlepsze horrory 2021 roku
Netflix nieraz w tym roku srogo zawiódł miłośników kina grozy (chociażby "Klasyczny horror"). Pokazał jednak też jak zabawa w horror powinna dzisiaj wyglądać. "Ktoś jest w twoim domu" co prawda nie straszy, ale dostarcza mnóstwa frajdy, tłumacząc konwencję slashera na charakterystyczny dla platformy język. Sercem filmu jest opowieść o kondycji współczesnej młodzieży zafiksowanej na punkcie politycznej poprawności. Co najlepsze, twórcy prowadzą narrację nie stroniąc absurdalnych pomysłów fabularnych i krwawych morderstw.
Na Ziemi
To dzięki "Liście płatnych zleceń" i "A Field in England" Ben Wheatley przyczynił się do renesansu folkhorrorów. Chociaż "Na Ziemi" nie jest tak dobre jak wymienione filmy, to wciąż zasługuje na naszą uwagę. Reżyser stroboskopowym światłem, zabawą dźwiękiem i innymi prostymi trikami nasącza swoją opowieść halucynogenną energią. Bawi się naszą percepcją, jednocześnie odnosząc się do otaczającej nas rzeczywistości. W końcu nie bez powodu bohaterowie szukają tu lekarstwa na pewnego wirusa.
Michael Myers powrócił w tym roku, aby robić to, co zawsze wychodziło mu najlepiej. Zgodnie z tytułem trup ściele się gęsto, a twórcy prześcigają się w pomysłach na coraz to zabawniejsze morderstwa. Nie brakuje też odniesień do oryginału Johna Carpentera. David Gordon Green po raz drugi udowadnia, że jego podejście i skasowanie (chociaż jak się okazuje niepełne) mitologii sequeli było strzałem w dziesiątkę. Nie jest to jednak bezmyślny straszak i fanserwis dla miłośników pierwowzoru, a ma nam jeszcze coś do powiedzenia.
Nicolas Cage to jest gość. W tym filmie nie odzywa się ani słowem. Wygląda po prostu cool, popija energetyki, sprząta zamkniętą restaurację na zadupiu i wyrywa kończyny animatronikom. Wiele się tu nie udało i można twórcom zarzucać płytki scenariusz, czy brak odpowiedniego zarysowania intrygi. Co z tego skoro Cage szaleje i kolorowa krew leje się na lewo i prawo? Seans obowiązkowy nie tylko dla fanów aktora, ale również miłośników gier z serii "Five Nights at Freddy's", którzy poczują tu swojski klimat.
To prawdopodobnie najbardziej stylowy film tego roku. Pod neonową estetykę Londynu lat 60., Edgar Wright wplata intrygę rodem z najlepszych gialli. Dzięki temu świat przedstawiony hipnotyzuje kolorytem, jednocześnie przerażając swoim mrokiem. Chociaż nie wszystko w "Ostatniej nocy w Soho" zagrało jak trzeba, od ekranu nie sposób oderwać wzroku. Duża w tym zasługa uroku Anyi Taylor-Joy. Jej gra jest równie hipnotyzująca co przepiękne zdjęcia i muzyka. Dzięki temu na wszelkie niedociągnięcia nie zwrócicie nawet uwagi.
Trylogia Ulica Strachu
I jak się dobrze nie bawić, kiedy twórcy cofają nas do kolorowych najntisów, nasączając je współczesną wrażliwością? Z głośników dobiegają nas dźwięki największych hitów ostatniej dekady XX wieku, a nastolatkowie walczą z nadprzyrodzonym zagrożeniem, z miłością nabijając się z konwencji młodzieżowych horrorów. Tak przynajmniej jest w pierwszej części. Gdy w drugiej mierzymy się z ejtisową stylistyką, energia nieco z serii ulatuje, abyśmy w trzeciej na nowo mogli ją poczuć. W całej trylogii nie brakuje tak humoru, jak i krwawych morderstw. Dzięki temu frajdy podczas seansu jest aż nadto.
Droga bez powrotu: Geneza
Mieliśmy w tym roku kilka powrotów. Jedne udane ("Halloween zabija"), inne niekoniecznie ("Obecność 3: Na rozkaz diabła"). "Droga bez powrotu: Geneza" zdecydowanie należy do tej pierwszej grupy. Niesłusznie wielu miłośników kina grozy dawno już postawiło na serii krzyżyk. Mike P. Nelson udowadnia, że w jej mitologii wciąż jest jeszcze wiele do odkrycia. Trzeba tylko wiedzieć jak to zrobić, a nie serwować widzom kolejne bezmyślne (neo)slashery. Tutaj otrzymujemy pełnokrwisty horror z folkowymi elementami.
Brytyjska groza jest kobietą. Najpierw Rose Glass zelektryzowała publiczność "Saint Maud", a w tym roku Prano Bailey-Bond postanowiła zabrać nas do czasów video nasty, kiedy to horrory na VHS-ach były największym zagrożeniem dla psychiki młodych ludzi. Protagonistce w ramach swojej pracy codziennie ogląda ich na pęczki, decydując które można legalnie dystrybuować, z których coś wyciąć, a których bezwzględnie zakazać. Na jednej z taśm trafia zauważa aktorkę, do złudzenia przypominającą, jej od dawna zaginioną siostrę. Od tej pory reżyserka serwuje tak swojej bohaterce, jak i widzom solidnego, z braku lepszego określenia, mindfucka. Klimat tego filmu będzie was prześladował jeszcze długo po seansie.
Lepszego powrotu horrorowej legendy w tym roku nie było. Nowy "Candyman" to prawdziwa bomba. Nia DaCosta serwuje nam bezpośredni sequel oryginalnego filmu Bernarda Rose'a, jeszcze dalej posuwając zaproponowaną przez niego interpretację opowiadania Clive'a Barkera. Jest to opowieść o sytuacji Afroamerykanów we współczesnych Stanach Zjednoczonych. Mnóstwo tu odniesień do rzeczywistych wydarzeń, ale clou całej zabawy jest niepowtarzalna atmosfera grozy, którą można nożem ciąć. Twórcy mają nam coś do powiedzenia i robią to wywołując ciarki na plecach.
W czasie, kiedy twórcy próbowali nam sprzedać stare horrory w nowej oprawie, a Netflix bawił się konwencją młodzieżowych straszaków, James Wan postanowił zaserwować nam najntisową b-klasówkę. Z tym że zrobił ją z charakterystycznym dla siebie zacięciem. Pełnymi garściami czerpie tu z produkcji sygnowanych nazwiskami włoskich mistrzów kina gatunkowego, mocno inspirując się również "Wiklinowym koszykiem". Reżyser bawi się różnymi stylami i schematami, tworząc dzieło tyleż oryginalne co intrygujące. Każdy, kto dzieciństwo spędził w wypożyczalniach VHS będzie bawił się podczas seansu niczym prosię.