Na polskim rynku pojawiła się już masa serwisów wideo na żądanie i mamy wreszcie wygodny dostęp do legalnych treści. Mimo to i tak czuję niedosyt, bo lata mijają, a Polacy nadal bywają traktowani jak klienci drugiej kategorii. Oto 7 największych grzechów usług VOD, które popełniają Netflix, HBO Max, Prime Video, Disney+, Apple TV+ i SkyShowtime.
Dekadę temu mogliśmy pomarzyć o oglądaniu strumieniowanego wideo w świetnej jakości. Byliśmy zdani na telewizję linearną, a premiery bywały opóźnione o tygodnie, jeśli nie o miesiące względem rynku amerykańskiego. 4K było poza zasięgiem, o HDR i dźwięku przestrzennym nie wspominając. Dzięki usługom takim jak Netflix i HBO Max jest lepiej, a wieczorem, gdy człowiek siedzi sobie na kanapie przed telewizorem, to często wręcz nie wie, na co pilota skierować i do czego oczy przykleić.
Czytaj też: Nowy serwis wideo startuje w Polsce. Skupi się na sporcie
VOD w Polsce: 7 grzechów głównych
To powiedziawszy, rynek VOD w naszym kraju nie jest wcale idealny, a od lat trapią go problemy. Co prawda kiedyś było jeszcze gorzej, ale to wcale nie oznacza, że powinniśmy zaakceptować fakt, iż nie jesteśmy traktowani przez globalnych graczy poważnie. Owszem, niektóre z problemów udało się rozwiązać i z nielicznymi wyjątkami nie ma co narzekać na jakość transmisji i wydajność serwerów, ale parę rzeczy nadal wkurza. Oto lista siedmiu grzechów, jakie popełniają twórcy usług wideo na żądanie.
1. Niepełna oferta na polskim rynku
Chociaż żyjemy w globalnej wiosce, to w internecie wyraźnie widać granice między państwami. Umowy licencyjne na filmy i seriale w streamingu doprowadzają do licznych absurdalnych sytuacji, przez co Netflix debiutował w Polsce bez pierwszych trzech sezonów „House of Cards” i dodano je dopiero później, a na Disney Plus nadal mamy dostępne tylko po jednym sezonie kultowych animacji „X-Men” i „Spider-Man” z lat 90., które w Polsce mogliśmy swego czasu oglądać na Fox Kids.
Jest też cały czas ogromna lista seriali i filmów, których u nas nie ma wcale, a sporo nowości nie trafia na nasz rynek w ogóle - takiego „Pennywortha”, który okazał się jedną z najlepszych produkcji o superbohaterach na motywach komiksów DC, mogłem obejrzeć na HBO Max dopiero wtedy, gdy zalogowałem się na swoje konto podczas podróży do Stanów Zjednoczonych. Nawet jeśli wydajemy setki złotych miesięcznie na abonamenty, to i tak legalnie w Polsce nie obejrzymy wszystkiego.
2. Seriale znikające w połowie i opóźnione premiery
Tak jak rozumiem, że licencja na filmy może się skończyć, tak ucięcie serialu w połowie to już zbrodnia. Pół biedy, jeśli taki Fox zabierze licencje na "Szpital New Amsterdam" i trzeba po prostu wykupić Canal+ zamiast Netfliksa, ale zdarzają się sytuacje, gdzie serial w połowie emisji znika całkowicie z kraju. Jednym z przykładów jest brak 4. sezonu "Star Trek: Discovery" w Polsce. Nie dość, że twórcy zabrali go z Netfliksa, to nie udostępnili go nam, gdy SkyShowtime zadebiutowało w Polsce.
Brak dostępu do niektórych treści to niestety dopiero początek problemów, bo nawet z tymi, które dostajemy, można mieć zgrzyt. Równie istotnym problemem co dziury w bibliotece są premiery opóźnione względem innych rynków - przede wszystkim tego amerykańskiego. Tak jak niektóre serwisy VOD udostępniają wszystkie swoje nowości wszędzie i naraz, tak na część produkcji musimy czekać dniami, tygodniami lub wręcz miesiącami. W rezultacie widzowie, którzy płacą za usługi wideo na żądanie mogą trafić na spoilery, a na bieżąco z serialami są piraci. Nie tak to powinno wyglądać!
Niestety lata mijają, a nadal musimy czekać po kilka dni na premierę nowych epizodów „Młodego Sheldona” na platformie HBO Max, a z opóźnieniem debiutują u nas też seriale o superbohaterach DC, w tym najnowsze „Gotham Knights”. Bywają też sytuacje, gdy czekamy na serial, aż w Stanach Zjednoczonych wyjdzie pełen sezon, jak w przypadku „Tytanów” (których w naszym kraju dystrybuuje Netflix, a nie HBO). Cegiełkę do tego dorzuca też SkyShowtime, który udostępnia co tydzień odcinki „Tulsa King”, czyli serialu, który wyemitowano w Stanach Zjednoczonych już w całości. W ubiegłym roku.
3. Całe sezony udostępniane naraz
Ja rozumiem, że parę lat temu zachłysnęliśmy się Netfliksem i binge'owanie stało się cool, ale ileż można. Sam mam już dość tych pełnych sezonów spadających jednego dnia. Jestem tym przytłoczony - kto ma czas weekend w weekend ślęczeć przed telewizorem, żeby nie narobić zaległości.
Zdecydowanie wolę model HBO, który zakłada udostępnianie jednego odcinka w tygodniu, a perfekcyjny jest ten stosowany przez Apple TV+ i Prime Video: na start dostajemy kilka odcinków, a dopiero kolejne wydawane są. Pozwala to zaspokoić serialowy głód, ale jednocześnie nie przytłacza widza.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że zaraz jakiś cwaniak napisze, że nikt nie zmusza mnie do oglądania i nawet ma rację - ale ten sam smart-ass pewnie zaraz skoczy na Facebooka psuć innym zabawę spoilerami. Dziękuję, postoję! Do tego rozkminianie serialu odcinek po odcinku na Reddicie ma swój urok.
4. Problemy z aplikacjami
O tym, że niektóre aplikacje VOD działają tragicznie, można napisać osobny felieton, a do tego co usługa, to inny zestaw obsługiwanych platform. To męczące, że tego VOD-a nie ma na Xboksie, tamtego na PlayStation, a jeszcze innego nie sposób znaleźć na telewizorach tej czy innej marki lub na Apple TV bądź Android TV.
Jakby tego było mało, w niektórych przypadkach ta sama usługa podzielona jest na dwie części. Polska wersja Canal+ Online oferuje dla przykładu streaming w ramach abonamentu na Apple TV+, ale już filmy wypożyczać muszę bezpośrednio z poziomu platformy Samsung Smart TV, bo apki na przystawkę Apple'a nie ma. Absurd.
5. Fatalne polskie wersje językowe
To miłe, że często mamy dostęp do polskiej wersji językowej, ale tłumaczenia często zawierają kardynalne błędy, jakich nie popełniają nawet piraci, którym za napisy nikt nie płaci. To naprawdę żenujące, że w chwili, gdy na ekranie widać nałożony na plik wideo napis „10 years later”, to lektor mówi, że minęło ich 8, a w napisach czytamy, że 12 (i to nie jest zmyślona sytuacja). Do tego wiele serwisów, w tym Apple TV+, nadal nie oferuje lektora, a jedynie napisy. Tyle dobrego, że serwisy się budzą i taki Netflix wreszcie wprowadził opcję modyfikowania ich wyglądu. Teraz czekamy na lepszą kontrolę jakości.
6. Błędy łatane na kolanie
Błędy w napisach to nie koniec. Adidasy w „Quo Vadis” to pikuś przy tym, jakie wpadki zaliczyło HBO, z kubkiem ze Starbucksa w „Grze o tron” na czele, który potem gumkowano. Nic on jednak nie nauczył stacji, która musiała potem poprawiać zarówno „Ród smoka” (nie wymazano palca, która jedna postać straciła, jak i „The Last of Us” (gdzie jeden z odcinków również został wgrany na serwery ponownie). Do tego dochodzą zbyt ciemne sceny, na które widzowie również narzekają.
Podobną sytuację mamy na rynku gier wideo. Drzewiej, gdy gry trzeba było wgrać na dyskietkę albo kartridż, a dystrybucja patchy była utrudniona lub wręcz niemożliwa, twórcy musieli się postarać usunąć wszystkie błędy przed premierą. Teraz standardem jest już to, że już w dniu debiutu dostajemy łatkę, ale często i nawet z nią gra sprzedawana w pełnej cenie działa niczym wersja beta. Dokładnie tak było z polskim Cyberpunkiem 2077, który wyleciał z PS Store’a i wrócił dopiero po wielu miesiącach.
7. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o…
No właśnie. Z jednej strony dostęp do setek jeśli nie tysięcy filmów i seriali w ramach abonamentu kosztującego kilkadziesiąt złotych to niewiele, ale z drugiej w praktyce dobrze wiemy, że na jednym raczej się nie kończy. Dostawcy treści stawiają na treści na wyłączność - jeśli chcemy być na bieżąco, to trzeba "zebrać je wszystkie". A to kosztuje (i to nie mało).
Tyle dobrego, że teraz Prime Video jest teraz częścią kosztującego 49 zł rocznie Amazon Prime'a, ale i tak po zsumowaniu opłat za Netfliksa, HBO, Apple TV+, Disney+ i SkyShowtime, o Canal+, Playerze od TVN-u i Cyfrowym Polsacie nie mówiąc, wychodzą kwoty większe, niż te za najbardziej wypasione pakiety kablówki lub telewizji satelitarnej.
W przypadku streamingu muzyki, który jest tańszy, lwia część bazy Spotify, Apple Music, Tidala itp. jest taka sama i można bez większego stresu subskrybować tylko jedną z tych (a brakujące exclusive'y da się dokupić na płytach albo w MP3). W przypadku VOD doszło do tego, że aby nie zbankrutować, musimy strategicznie planować, w którym miesiącu opłacać jeden serwis, a w którym inny.
Tekst zaktualizowany, pierwotnie opublikowany 24 listopada 2021 r.; niestety od tego czasu zbyt wiele się nie poprawiło…