Jeszcze przed niemal dwa tygodnie można wdepnąć w promocję Retro City Rampage, szybką akcję nawiązującą do serii GTA. W rankingu „Wyrzuć kasę i ciesz się jak głupi do sera” giera studia Vblank Entertainment zajmuje chwilowo pierwsze miejsce.
Retro City Rampage to podobno gra skrząca się od niewymuszonego humoru, inteligentnie nawiązująca do zjawisk popkultury lat 80. ubiegłego wieku. Lekka i przyjemna jak papieska kremówka może łatwo przylepić się do palców.
Brian Provinciano, który pierwszą linijkę kodu Retro City postawił jeszcze w 2002 roku podjął się tytanicznego dzieła napisania gry nie tylko nawiązującej do hitów sprzed trzydziestu lat ale również wyglądającej jak zabytek klasy zero. Może gdyby ta gra była japońskim, nasyconym klimatem rpgiem lub bombą od Markusa „Notcha” Perssona, wizja by się sprawdziła, ale niestety Provinciano nie stworzył dzieła na miarę Mienecrafta a jedynie zapikselowane brzydactwo które wypala oczy i prostuje zwoje mózgowe.
Co mogło się wysypać na twarz, padło i nie wstało. Fabuła chwieje się jak stara wiata przystankowa. Mozolne zbieranie części do wehikułu czasu to kiepski pretekst do rozwalania setek nijakich przeciwników. Misje zmieniają się jak w kalejdoskopie bo są krótsze od breloczka do kluczy. Poprzetykano je wysilonymi pomysłami w rodzaju pseudo skradanki albo przylepionej ni w pięć, ni w dziewięć przygodówki. Po co? Właściwie nie wiadomo ale przecież w głośniku co chwile rozbrzmiewa zidiociały śmiech z offu, czyli jest jakby wesoło.
Z czego tu się śmiać? Może z drętwych żartów i bladych dialogów, przy których kawałki Karola Strasburger błyszczą jaśniej od biżuterii angielskiej królowej. Bolesny skurcz twarzy wywołuje również widok podróby Drużyny A i Żółwi Ninja - aż chciałoby się im pomóc popełnić rytualne harakiri.
A plusy? Levele wzorowane na poziomach z Super Mario Bros i innych klasyków przez chwilę działają na wyobraźnię. Krótko, bo ciężko o przyjemność, kiedy trzeba ogarniać niewygodny i nieżyciowy system sterowania. Łatwiej byłoby już operować gwoździem wbitym w deskę. Tym samym to ostatni gwóźdź do trumny Retro City Rampage.
Biff Wayne, ksywa „Bioffman” oraz worek jego przygód w mieście Theftropolis jest do kupienia na stronie producenta za niecałe dziesięć baksów (9,99 $, ok. 32 zł ), czyli taniej od poprzedniej ceny o pięć zielonych papierków i znacznie poniżej poziomu Steama (13,99 euro), jak również ceny zaczerpniętej z GOG (14,99 $).
Arcydzieło Briana Provinciano będzie kusić potencjalnych klientów przez pół miesiąca promocji. Szczerze? Są lepsze sposoby na sponiewieranie tych dziesięciu baksów... Najszybsza opcja to skoczyć do sklepu i przyprowadzić do domu kilka żubrów.