REKLAMA

Sprawdzamy The Walking Dead: Survival Instinct

Po fenomenalnej grze przygodowej o tym samym tytule, co serialowy hit, licencjodawca idzie za ciosem. Kolejne The Walking Dead to jednak pozycja tak drętwa i martwa, jak zombie, z którymi przyjdzie nam walczyć. Szkoda, bo pomysł i założenia są po prostu kapitalne.

Sprawdzamy The Walking Dead: Survival Instinct
REKLAMA
REKLAMA

POMYSŁ TO NIE WSZYSTKO

wa3

Myśl przewodnia bardzo przypadła mi do gustu. Survival Instinict to gra, której bohaterem jest jedna z najpopularniejszych, o ile nie najpopularniejsza postać serialu. Mowa o Darylu, który co prawda nie może pochwalić się najdłuższym czasem antenowym podczas telewizyjnej emisji, za to na pewno posiada największy odsetek fanów, nie tylko płci kobiecej. Grając w Survival Insinict, poznajemy historię tego bohatera przed jego pojawieniem się w serialu od AMC, co stanowi szczególny smaczek.

Tak samo ciekawy, o ile nie ciekawszy wydał mi się sposób prowadzenia rozgrywki. Sterując Darylem z perspektywy pierwszej osoby, musimy poradzić sobie we wczesnych dniach globalnej apokalipsy żywych trupów. Bezpośrednia konfrontacja z zombie drogą do sukcesu? To nie tutaj. Pasek życia jest bardzo krótki, z umarlakami w większej ilości nie mamy natomiast żadnych szans, niezależnie, czy wojujemy bronią białą bądź palną. Żywe trupy potrafią przygwoździć swoją ilością, odcinając drogę ucieczki i pole do manewru podczas wymiany ciosów. Z tego powodu kluczowe jest zachodzenie gnijących przeciwników od tyłu, dokonując cichych egzekucji, nie zwracając na siebie uwagi reszty hordy. Nie skupiamy się więc na położeniu ponownym trupem każdego z zombie, lecz wypełnieniu zadania, pojedynki z rozkładającymi się przeciwnikami ograniczając do minimum. Ciekawe? Niestety, tylko w teorii.

WYKONANIE ŚMIERDZI TRUPEM

wa2

Pierwsze minuty z Survival Instinct nastroiły mnie zadziwiająco pozytywnie. Okej, może grafika nie jest najwyższych lotów, chłonąć jednocześnie pamięć komputera jak amerykański policjant pączki. Może lokacje nie są duże, a my poruszamy się po niewidzialnych korytarzach, napotykając niemożliwe do przeskoczenia płotki i krzewy. Zachwyciła mnie jednak sama rozgrywka, gdzie możemy pokusić się o bezpośrednie starcia, niemniej znacznie bardziej ciekawe i emocjonujące wydało mi się przekradanie pomiędzy wałęsającymi się zwłokami, od czasu do czasu eliminując któreś z nich po cichu. Broń palną odrzuciłem w kąt, bo każdy wystrzał zwabiał kolejnych zombie, z którymi naprawdę ciężko sobie poradzić. Niestety, im więcej minut spędziłem z tytułem, tym większe było moje rozczarowanie i zgrzytanie zębami.

Wszystko przez fuszerkę twórców. Z jednej strony dostaliśmy silnie wyeksponowany wątek „skradankowy”. Z drugiej, został on całkowicie skopany od strony technicznej. Brak wyraźnych kryteriów, kiedy żywe trupy nas widzą a kiedy nie, z jakiej odległości nie zwracamy na siebie uwagi, a kiedy musimy się skradać i tym podobne szczegóły skutecznie przeszkadzały w zabawie. Nawet przymykając na to oko, było jednak coraz gorzej.

Zamieniając się w bezszelestną bestię, po cichu zdejmując kolejnych zombie w pobliżu, nie przewidziałem jednego – braku konsekwencji twórców. Pojawiając się na zapchanej samochodami i umarlakami ulicy, stanąłem przed dylematem. Serce podpowiadało mi „wyeliminować”, rozum miał jednak pewne obiekcje. Spoglądając na swój dobytek, składający się z 3 naboi i napoju energetycznego,  nie wydawało się to najlepszym pomysłem, z perspektywy 8-9 zombie posilających się jakimś biedakiem nieopodal. Spędzając ponad pół godziny na cichej eliminacji kolejnych zgniłków, oczyściłem ulicę, po czym triumfalnie wszedłem do pobliskiego sklepu. Wychodząc z niego, asfalt ponownie był zalany trupami, które wcześniej tak skrupulatnie posyłałem do piachu. Możecie sobie wyobrazić, jak bardzo byłem zachwycony takim obrotem spraw.

Zabawa w rozsądnego, cichego zabójcę z lokacji na lokację staje się coraz mniej możliwa i opłacalna. Z czasem znajdujemy znacznie więcej amunicji, dochodzą do tego granaty i coraz większa ilość przeciwników. Frajda z pierwszych kilkudziesięciu minut z grą gdzieś ucieka, zastąpiona seriami z broni palnej i nieustannymi ucieczkami przed średnio ogarniętymi, średnio zaanimowanymi i średnio ciekawymi modelami żywych trupów. Zabawa robi się monotonna, urozmaicana jedynie „nieuczciwymi” posunięciami twórców, takimi jak zombie pojawiający się znikąd, nieskończone fale przeciwników albo zmartwychwstania oponentów po powrocie do lokacji, którą oczyściliśmy. Rozumiem, wydłuża to rozgrywkę, ale kosztem przyjemności.

BRACIA W TRASIE

wa5

Po odnalezieniu brata głównego bohatera, również występującego w serialu, w pełni otwiera się dodatkowy wymiar rozgrywki, jakim jest podróżowanie z jednej lokacji do drugiej. Kolejny naprawdę ciekawy pomysł. Przede wszystkim, drogę do aktualnie obranego celu bardzo często można przejechać na dwa możliwe sposoby, odwiedzając odmienne lokacje dodatkowe. Po drugie, podczas samej trasy bardzo istotny jest stan naszego baku. Jeśli nie ma „wachy”, zatrzymujemy się w środku drogi i szukamy paliwa, dzięki któremu możemy jechać dalej. Od czasu do czasu coś w naszej furze wysiądzie i wtedy przymusowy postój również nas dotyka, do momentu, aż znajdziemy zamienną część. Wszystko świetnie, tylko miejsca, które eksplorujemy podczas rozwiązywania drogowych komplikacji, są do siebie bliźniaczo podobne. To w zasadzie te same lokacje, niezależnie, w jakim zakątków Stanów Zjednoczonych nie jesteśmy. Twórcy znowu poszli na łatwiznę. Poszukiwana benzyna stoi w widocznym miejscu, jak gdyby od początku tam na nas czekała. Zombie usytuowani są w tych samych zakamarkach, więc o żadnym zaskoczeniu i nieprzyjemnych zwrotach akcji nie ma mowy. Kolejny zmarnowany potencjał.

DŁUGA LISTA GRZECHÓW…

Przepadam za wszystkim, co zombie-podobne. Co prawda od pierwszych materiałów z Survival Instinct nie wróżyłem tytułowi wielkiego sukcesu, niemniej pierwsze minuty zaskoczyły mnie na tyle, że każde kolejne rozczarowanie było coraz bardziej bolesne. Kulejących aspektów jest jeszcze więcej, niż świetnych, ale fatalnie wykonanych pomysłów. Dla przykładu, walka bronią białą. Nie ma tutaj żadnej finezji, po prostu podbiegamy do umarlaka i zamachujemy się tak trzy-cztery razy w jego głowę, aż nie padnie. Animacje są przy tym paskudne, równie dobrze moglibyśmy dziurawić wiszącą półtuszę wieprzową, efekt byłby podobny. Walka bronią białą jest męcząca, nie daje żadnej frajdy, a niestety będziemy zmuszeni walczyć w ten sposób bardzo często.

Korzystanie z wszelkiej maści broni palnej jest tylko odrobinę lepsze. Ciekawe jest rzucanie granatów, za którymi unosi się dziwaczny snop kurzu. Najwyraźniej twórcy mają graczy za idiotów, którzy nie widzą, gdzie miotają swoimi bombkami odłamkowymi. Swoją drogą, ciekawa sprawa, że odłamki od razu posyłają zombie do piachu. Oj, nie czytało się „Wojny Z”, klasyki gatunku według Maksa Brooksa.

Sterowanie jest siermiężne i tak sztywne, jak nasi przeciwnicy. Bohater porusza się jak mucha w smole, jego ciosy są apatyczne i nie mają żadnego dynamizmu. Nie wiem, dlaczego twórcy dodali możliwość skakania, skoro wykorzystanie spacji zdaje się im tylko przeszkadzać. Półmetrowe płotki to zbyt dużo dla bohatera, co innego sterta beczek, po których dostajemy się do miejsca, które pozornie ma być dla gracza na ten moment niedostępne. Fermentujący przeciwnicy blokują się w przejściach, przechodzą częściowo przez ściany, zacinają się sami o siebie i poruszają się w prostych liniach, jeszcze sztywniej, niż na zombie przystało.

… I PARĘ PLUSÓW

wa4

Bez wątpienia największym z plusów jest licencja stacji telewizyjnej AMC. Dzięki temu widzimy komputerowe wizerunki aktorów z serialu, w menu przygrywa charakterystyczny motyw z intro The Walking Dead, a głos podkładany jest przez tych samych ludzi, których oglądamy w podupadającej ostatnio produkcji telewizyjnej.

Chciałoby się napisać, że plusami są naprawdę dobre pomysły na rozgrywkę, ale te zostały w całości skopane od strony technicznej. Wykonanie zdecydowanej większości aspektów woła o pomstę do nieba. Spodobała mi się natomiast strona artystyczna produkcji. Grafika zdecydowanie nie jest pierwszych lotów, ładniejsze produkcje widziałem już 5 lat temu. Mimo tego gra bardzo przypomina swój serialowy odpowiednik, głównie za sprawą tej samej palety kolorów, które tak często widzimy podczas oglądania telewizyjnej produkcji. Zmieniono za to same żywe trupy. Te plasują się między serialowym pierwowzorem a komiksową grafiką gry przygodowej od Telltale. Nie zbudzają przerażenia ani obrzydzenia, ale trudno się dziwić, biorąc pod uwagę hurtową ilość, w jakiej są nam podstawiani.

GRA PRZYGODOWA POZOSTAJE NIEDOŚCIGNIONA

REKLAMA
wa6

To w zasadzie pierwsze nieudane podejście tej marki do gier komputerowych. Zarówno przygodówka od Telltale, jak i społecznościowa gra na Facebooku są tworami z wyższej półki. Survival Instinct nie podołał licencji. Prezentuje gorszy poziom niż wcześniejsze gry, jest słabsze niż serial i nijak ma się do dwóch książek w uniwersum AMC. Porównywać tego do komiksów Kirkmana nawet nie będę, przez wzgląd na sympatię do horrorów klasy B i wszystkiego, co zombie-podobne. Nie polecam, chyba, że świata poza The Walking Dead nie widzisz. Jedynie dla tych, którzy kładąc się do łóżka widzą plakat Normana Reedusa, wcielającego się w serialowego Daryla.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA