REKLAMA

Shadowgrounds Survivor

Tak, znowu ratujemy świat. Tak, znowu nam się udaje. Tak, znowu przebijamy się przez hordy stworów z innej planety. Tak, znowu oddano nam do dyspozycji sporo giwer. Tak, znowu spuchną Wam nadgarstki i wyrobicie sobie tik nerwowy w palcu wskazującym. Tak, to znowu ja. Tak, znowu nie mam pomysłu na wstęp...

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

No to najważniejsze już Wam chyba przekazałem. Survivor, kontynuacja Shadowgrounds, to kosmiczna strzelanka z hordami monstrów w roli głównej. Zresztą - spójrzcie na screeny obok. Nie pozostawiają wątpliwości, że fińskie studio Frozenbyte podczas procesu twórczego pełnymi garściami czerpało z Alien Breed. Akcja widziana z lotu ptaka i tony mięsa armatniego - niejednemu hardcorowemu amigowcowi łezka się w oku zakręci.

REKLAMA

No więc, dla formalności - rzecz dzieje się na jednym ze skolonizowanych księżyców Jowisza - Ganimedesie - w roku 2096. Nagle, pewnego pięknego dnia, sprawa się rypła i Ganimedes zostaje zaatakowany. Mimo oporu ze strony mieszkańców, obcy kontynuują swoje wojownicze zapędy i kierują się w stronę Nowej Atlantydy - największej z kolonii na księżycu.

Brzmi ciekawie, prawda? Tak, ja też ziewałem podczas pisania tych słów. Ale przyznajcie - czy Doom 3 nie miał równie bezsensownej fabuły? Mimo wszystko był jednak naprawdę dobrą strzelaniną. I to właśnie do Dooma można przyrównać Survivora, w szczególności klimatem. Opuszczone stacje kosmiczne, często obsmarowane flakami, z rozrzuconymi ciałami, a raczej tym, co z nich zostało. Nierzadko też jednak dane nam będzie pobiegać po "otwartych przestrzeniach", tzn. zamkniętych skrawkach przestrzeni, pokrytych żwirem bądź śniegiem. Gra jest w 100% liniowa, a jedyne skoki w bok, jakie można wykonać, wiążą się z odkrywaniem sekretów. Nie, nie mam jej tego za złe - dobrze poprowadzona akcja dostarcza emocji i pompuje adrenalinę do żył.

Podczas gry wcielamy się w jedną z trzech postaci. Będziemy mieli okazję pokierować poczynaniami Luke'a Giffordsa - żołnierza marine, Bruno Lastmanna - narwanego robotnika i Isabel Larose - snajperki, agentki Sił Specjalnych. Każdej z nich przyporządkowano określone rodzaje broni - Luke na przykład posługuje się karabinem pulsacyjnym, wyrzutnią rakiet i granatami odłamkowymi, Isabel - railgunem, karabinem plazmowym i granatami obezwładniającymi, zaś Bruno - miotaczem płomieni, minigunem, strzelbą oraz granatami z trującym gazem. Oznacza to, że każdą z postaci pokierujemy w inny sposób. Przykładowo - Luke może pruć do maszkar z karabinu bez obaw o brak nabojów, bo te walają się dosłownie wszędzie. Podobnie ma się rzecz z Bruno, któremu jeśli nawet skończy się benzyna do jego zabawki, może dziurawić wrogów ze strzelby. Gorzej ma się sprawa z jedyną kobietą w tym towarzystwie - wprawdzie jej railgun to potężna spluwa, lecz amunicji jest wieczny niedostatek. Jednak gdy w jej ręce wpada karabin plazmowy, problem sam się rozwiązuje. Muszę przyznać, że pomysł z rozłożeniem broni pomiędzy trzech bohaterów przypadł mi do gustu. W pierwowzorze, mając do dyspozycji 10 broni, można było się pogubić i w ferworze walki nie wybrać tej jednej-jedynej giwery, katując kółko od gryzonia. Szczególnie, że wiecznie brakowało amunicji.

Ale trzeba mieć najpierw do czego strzelać. Menażeria, którą możemy podziwiać w Shadowgrounds Survivor nie jest zbyt okazała i została żywcem przekalkowana z "jedynki". Spotkamy tu niegroźne, bojące się światła latarki pajączki, skaczące nam do gardzieli robale czy mechanoidy z karabinami laserowymi. W dodatku w walce z nimi pomogą nam stojące tu i ówdzie beczki z łatwopalnymi materiałami. Wystarczy tylko przywołać robaczki w ich pobliże i "bum". Całkiem uczciwy silnik fizyczny zrobi resztę za nas.

Do gry zaimplementowano, jak to w większości dziś wydawanych produkcji, elementy RPG. O wiele mniej rozbudowane niż choćby w przeciętnym hack&slashu, jednak jest to miły dodatek. Dzięki niszczonym hordom nieprzyjaciół zdobywamy kolejne poziomy doświadczenia, a wraz z nimi punkty do rozdysponowania w nowe umiejętności. Możemy, m.in. stać się bardziej odporni na ataki obcych, zyskać całkiem przydatny czujnik ruchu, wykrywający wroga na określonej powierzchni, a nawet atak specjalny, inny dla każdej postaci. Dzięki niemu załatwimy bestie efektowniej i efektywniej. Możemy też zmodernizować swoje spluwy, jednak do tego wykorzystamy nie punkty doświadczenia, a części zamienne, walające się po obszarze gry. Oprócz standardowego zwiększenia obrażeń czy magazynka, dodamy też alternatywne tryby strzałów, np. doczepiony do karabinu granatnik czy możliwość wystrzelenia pocisku nuklearnego z wyrzutni. Brr, aż na samą myśl o tym robi mi się zimno.

Zimno też z pewnością naszych herosów dotknie w opuszczonych, zatęchłych korytarzach. Nie dość tego - jest ciemno, cicho i w ogóle straszno. Jak już wspominałem - tytuł pełnymi garściami czerpie z trzeciego Dooma, choćby jeśli o klimat się rozchodzi. I w tej kwestii też Survivor jest lepszy od poprzedniczki, która serwowała nam trywialną i bezmyślną strzelankę. Tu klimat budowany jest inaczej. Przez większość rozgrywki nasz gieroj przemierza świat w egipskich niemal ciemnościach, co zmusza do używania latarki. A ta wcale nie rozświetla nam drogi zbyt skutecznie.

Chwyt ten podnosi miodność rozgrywki, ale też stwarza mylne wrażenie o wiele lepszej grafiki, niż jest ona w rzeczywistości. Niech przemówi za tym choćby fakt, że ocena, jaką miałem jej wystawić, wahała się od 7 do 8+. I Choć technicznie tytuł nie ma się czym pochwalić w dobie Unreal 3 Engine'u, to dzięki różnorakim filtrom jak padający deszcz czy dym sprawia miłe wrażenie. Same potworaki może nie grzeszą pieczołowitym wykonaniem, jednak już otoczenie zostało wykonane lepiej. I ta jucha na ścianach... brr... Aż o leżące na ziemi krzesło można się wywalić. Graty czasem przeszkadzają, szczególnie jeśli za chwilę ma nas rozszarpać jakaś maszkara.

Za to jeśli o udźwiękowienie chodzi - tu Survivor nie ma się czego wstydzić. Przemierzając zaciemnione lokacje, podświadomie wsłuchujemy się w otoczenie, te zaś co jakiś czas częstuje nas wrzaskami, dźwiękami kroków i innymi odgłosami. Same monstra wydają raczej standardowe okrzyki, ale kogo nie przerazi z początku syk robalo-podobnego stwora - ten twardziel. A muzyka - miód! Od niepokojących, ambientowych dźwięków przechodzi w ostre, elektroniczne granie, wzmagające wydzielanie adrenaliny podczas potyczek. Nieciekawie za to prezentują się polscy aktorzy, dubbingujący postacie podczas gry. Choć wyraźnie słychać, że się starają, umiejętności im na to nie pozwalają. Ach te ciągłe cięcia w budżecie...

REKLAMA

Jeszcze dwa słowa wypadałoby napisać o: trybie przetrwania i prototypowym mechu. No to zacznijmy od przetrwania - polega on na tym, iż na poziomie ląduje jeden z naszych bohaterów i ma za zadanie odpierać ciągłe ataki hord potworów. Ot, typowa sieczka, idealna na pięć minut do odstresowania się po ciężkim dniu. A mech? No cóż, pojawia się pod koniec gry i dzięki niemu to my dyktujemy bestiom warunki gry, a nie odwrotnie. Kilka razy dane nam też będzie zasiąść do statycznej wieżyczki strażniczej. Też fajne.

No i co mam Wam do powiedzenia na koniec? W sumie tylko tyle, byście łykali Shadowgrounds Survivor, póki jest dostępny w sklepach. Za 30 zeta dostaniecie naprawdę solidny tytuł. Bez fantastycznej oprawy audio-wideo, za to z klimatem i tonami miodu. I mięsa. Armatniego. Zostanie ono jednak dość szybko skonsumowane, a szkoda.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA