REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Gry

Weekendowa, wielka kradzież aut na Steam

Niewielu jest developerów w branży gier video, którzy mogą liczyć na bezgraniczne zaufanie fanów i  milionową sprzedaż w kilka dni po premierze nowej odsłony. Z serią Grand Theft Auto nierozłącznie wiążą się dwa słowa: sukces i kontrowersja. Jedno zapewne warunkuje drugie, a tematyka gangsterskiego półświatka jak zawsze sprzedaje się znakomicie.

30.03.2013
14:04
Weekendowa, wielka kradzież aut na Steam
REKLAMA
REKLAMA

Weekendowa promocja na Steam to 75% upust na ostatnią część serii wraz z dodatkami oraz na zestaw wszystkich, dotychczas wydanych odsłon.

Mogłoby się wydawać paradoksem, że notoryczne pokonywanie tej samej drogi nigdy się nie nudzi. „Od zera do bohatera” na kolejnych szczeblach kariery w przestępczej hierarchii. Od chłopca na posyłki, po pełnoprawnego mafiosa. W przyjętym szablonie zmieniał się główny bohater, środowisko i ilość tekstur, które zdobiły miasta występku. Za każdym razem sprawdzona wariacja osiągała czołowe miejsca list sprzedaży i przez długi okres czasu nie zamierzała z nich ustępować.

Prawdopodobnie zawsze nabieramy się na ten sam zabieg. Wolność. Nie przypominam sobie, ażeby jakakolwiek zetknięcie z nowym GTA rozpoczynało się od rzucenia się na realizację misji fabularnych. Niuanse w historii i mechanice były znane na kilka miesięcy przed premierą i nie sposób było przed nimi uciec w branżowej prasie. Pozostawało jedynie obejrzeć wprowadzający film, zrealizować początkowe zadanie z nim związane i sprawdzić co ma do zaoferowania miasto. Z piskiem opon ruszyłem więc ukradzionym czterokołowcem, bo wcielenie się w skórę delikwenta mającego zatargi z prawem, zawsze następowało automatycznie.

Umiejętnie skrojony sandbox to zawsze gwarancja kilkudziesięciu godzin wyciągniętych z życiorysu. Z "czwórką" było podobnie. Growa Incepcja. Nawet tak banalne (z pozoru) zadania jak przejęcie roli miejskiego taryfiarza, czy kolekcjonowanie aut dla miejscowego pasera pochłaniają mnóstwo czasu. Bez względu na kolejne urozmaicenia serwowane przez studio Rockstar i tak zawsze największą atrakcją stawał się survival z udziałem służb stojących po stronie prawa. Może mało wyszukana rozrywka, której wyznacznikiem zawsze stawała się ilość policyjnych radiowozów siedzących na ogonie i poziom chaosu, z jakim pozostawialiśmy ulice znikające we wstecznym lusterku.

REKLAMA

Część czwarta to przygody Niko Bellica, który postanawia zweryfikować pojęcie „amerykańskiego snu” w wiadomy dla serii sposób. Zastana rzeczywistość w kraju wuja Sama niestety odbiega od raju, który obiecał kuzyn. Ten zaś znajduje się w sporych kłopotach finansowych, z których oczywiście będziemy musieli go wyciągnąć. Niewinne zadania systematycznie przeradzają się w poważniejsze przedsięwzięcia, zaaranżowane przez grubsze ryby półświatka. Miarą sukcesu wkrótce okazuje się ilość posiadanych „baksów”, pokaźny arsenał w kieszeni i ekstrawagancki apartament w śródmieściu.

Niby znów powielanie schematu, ale każdorazowo historia opowiedziana przez Rockstar to kopalnia anegdot, wyrazistych postaci, licznych nawiązań do popkultury i aluzji wymierzonych w rządzących. Wisienką na torcie są stacje radiowe i przewijający się w nich soundtrack, dla którego warto bezcelowo włóczyć się po mieście tym skradzionym samochodem.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA